Mikołaj Kopernik, Commentariolus (przed 1514 r.)

Mikołaj Kopernik jest jednym z najbardziej przecenianych astronomów w historii. Dzieje jego pośmiertnej sławy mogłyby stać się pasjonującym przedmiotem badań (interesujący podtemat stanowi tu walka polskich i niemieckich uczonych o zaprzęgniecie postaci Nicolausa Coppernicusa czy Koppernigka w służbę szowinizmu narodowego (*)). Im dalej od astronomii leżały kompetencje historyka i im więcej mijało czasu, tym głośniej wychwalano rewolucję kopernikańską. Dziś wiemy, iż prawdziwa rewolucja zaczęła się w nauce niemal sto lat później, już w wieku XVII, a Kopernik był tylko jednym z uczonych w długim szeregu od Greków i Ptolemeusza, przez astronomów islamskich, jak Pers Nasir At-Tūsi i Syryjczyk Ibn aš-Šātir, po pochodzących z krajów niemieckich Georga Peurbacha i Johannesa Müllera, znanego jako Regiomontanus. Kopernik wysunał rzeczywiście zadziwiający pomysł ruchu Ziemi i bezruchu Słońca, ale był on sprzeczny z całą nauką o ruchu – ówczesną fizyką i filozofią przyrody, natomiast w samej astronomii Kopernik był skrajnym konserwatystą, raczej ostatnim uczonym średniowiecznym niż pierwszym nowożytnym. Z pewnością nie zamierzał „ruszyć z posad bryły świata”, jak to zapowiadał Eugène Pottier, dziewiętnastowieczny autor słów Miedzynarodówki. Pomysł Kopernika okazał się płodny znacznie później, natomiast jego astronomia była porażką, jałowym dodawaniem epicykli do znanego modelu. W wyniku powstał model matematyczny, który raczej psuł, niż poprawiał astronomię Ptolemeusza. Astronomię przebudowali dopiero Tycho Brahe i Johannes Kepler: dlatego uczymy się o prawach Keplera, a nie o prawach Kopernika.

Wszystko to nie znaczy, rzecz jasna, że Niklas Koppernig niczego nie dokonał. Był najwybitniejszym astronomem swego pokolenia, tyle że nie każdemu pokoleniu dane jest dokonać w nauce czegoś przełomowego. Pomysł astronomii heliocentrycznej był krokiem w dobrym kierunku. Używając języka dzisiejszej fizyki, można powiedzieć, że Kopernik odkrył czy może zwrócił mocno uwagę na ukrytą symetrię ruchów planetarnych. Planety przed Kopernikiem poruszały się na niebie tak samo jak i po nim, model Kopernikański nie był ani trochę dokładniejszy niż Ptolemeuszowy, ale od tej pory zaczęliśmy dostrzegać nowy punkt widzenia: widziane ze Słońca ruchy planet są znacznie prostsze niż z Ziemi. Nie zamieszkaliśmy na Słońcu, ale mogliśmy wykorzystać tę symetrię, ułatwiła ona późniejsze, znacznie późniejsze zrozumienie, jaki jest rzeczywisty mechanizm ruchu planet (u Kopernika Słońce było tylko lampą oświetlającą kosmos, nie wpływało fizycznie na ruchy planet).

Nie jest jasne, kiedy Mikołaj Kopernik powziął myśl o zbudowaniu całkiem nowego systemu świata. Być może podczas pobytu we Włoszech, ale najprawdopodobniej już po powrocie na Warmię. Możliwe, że idea nowego systemu dojrzewała w jego głowie całymi latami. Kopernik nigdy nie mógł się zajmować wyłącznie astronomią, wciąż musiał pamiętać przede wszystkim o tym, co może być przydatne dla kapituły fromborskiej, astronomia była jego zajęciem ubocznym. Po powrocie na Warmię był praktycznie odizolowany od kręgów naukowych i pozostał amatorem – w najlepszym znaczeniu tego słowa – z czasem stał się bowiem najbardziej kompetentnym astronomem swojej epoki.

Przez kilka lat Kopernik pełnił funkcję sekretarza swego wuja biskupa Lucasa Watzenrode, będąc po trosze lekarzem, po trosze humanistą. Początkowo mógł jeszcze wahać się co do wyboru dalszej drogi życiowej: humanista, lekarz, sekretarz dostojnika i kandydat na przyszłego biskupa, czy badacz gwiazd? W roku 1509 wydał zadedykowany wujowi przekład Listów Teofilakta. Było to ćwiczenie ze znajomości greki, literacko bezwartościowe, lecz przydatne dla astronoma, pragnącego rozumieć niektóre teksty źródłowe. W wierszu poprzedzającym tekst Teofilakta Wawrzyniec Korwin, pisarz królewskiego miasta Wrocławia, maluje taki obraz swego przyjaciela przy wuju biskupie: „Przy nim uczony mąż, jak wierny Achates przy Eneaszu, tłumacz dzieła niniejszego z greki na łacinę, który szybki ruch Księżyca i zmienne biegi bratniego Słońca, jako też gwiazd i planet – zdumiewające dzieło Wszechmocnego – wraz z ukrytymi przyczynami zjawisk umie objaśniać na godnych podziwu zasadach.” Może w tym czasie pojawił się już pomysł nowej astronomii. Niewykluczone, że pomysł ten miał wpływ na dalsze losy jego autora: chcąc opracować swą teorię, zrezygnował z kariery kościelnej (do której zapewne nakłaniał go wuj, nie mający żadnych innych bliskich krewnych, kandydatów na swych następców) i wrócił do sprawowania funkcji kanonika, która jednak umożliwiała pracę naukową. W każdym razie od roku 1510, jeszcze za życia wuja, zamieszkał Kopernik na stałe w siedzibie kapituły we Fromborku, gdzie z przerwami mieszkać miał już do końca życia. O mitrę biskupią wyraźnie się nie ubiegał (choć raz umieszczono go honorowo na liście kandydatów, bez realnej szansy na wybór), nie przyjął też wyższych święceń – kanonicy przyjmowali je często dopiero wtedy, gdy mieli zostać biskupami. Wśród szesnastu kanoników kapituły, gdzie wszystko – począwszy od miejsc w katedrze aż po kolejność zabierania głosu na posiedzeniach – regulowane było wedle zasady precedencji, czyli kolejności objęcia stanowiska kanonika, doszedł z czasem do miejsca piątego.

Pobyt we Fromborku nie oznaczał bynajmniej wygodnego i beztroskiego życia. Kopernik pracował jako administrator, ceniony lekarz, był jednym z najlepiej wykształconych ludzi na tym skrawku ziemi. Kanonicy byli wprawdzie ludźmi dość majętnymi, ale mieli liczne obowiązki, oprócz spraw czysto kościelnych administrować musieli należącymi do kapituły ogromnymi dobrami. Cała Warmia była oddzielnym księstwem rządzonym przez biskupa. W dodatku była terenem pogranicznym, z trzech stron otoczonym przez ziemie Zakonu Krzyżackiego, który stanowił ciągłe zagrożenie i z którym niezmordowanie walczył biskup Watzenrode, zabiegając jednocześnie w Rzymie o przeniesienie Zakonu z Prus na Podole. Kopernik zmuszony był więc zarówno do prowadzenia ksiąg, jak objeżdżania konno różnych majątków, a nawet gromadzenia broni na wypadek krzyżackiego oblężenia. Zajmował się też kwestiami reform gospodarczych, popierał unię monetarną Prus Królewskich z Koroną. Wcześniej w różnych miastach Prus Toruniu, Gdańsku i Elblągu bito własne monety, z herbem króla z jednej strony, a herbem miasta z drugiej. Nasilała się też tendencja do psucia monety, co było w interesie rządzących oraz oszustów. Kopernik chciał temu zaradzić przez ujednolicenie monety i ustalenie w niej stałej zawartości kruszcu.

W istocie jednak prowadził podwójne życie i wolne chwile poświęcał astronomii. Pierwszy zarys nowego systemu opisany został w krótkim anonimowym streszczeniu znanym jako Komentarzyk. Ów kilkustronicowy Komentarzyk znajdował się w roku 1514 w księgozbiorze krakowskiego uczonego Macieja z Miechowa, musiał więc zostać napisany wcześniej.

Pisze tam Kopernik:

Wielką ilość sfer niebieskich przodkowie nasi przyjęli, jak sądzę, dla zachowania zasady regularności w pozornym ruchu planet. Całkowicie niedorzeczne wydawało się bowiem przypuszczenie, by ciała niebieskie nie poruszały się zawsze jednostajnie po doskonałych kołach. Zauważyli zaś, że wskutek złożenia i połączenia ruchów jednostajnych na różne sposoby osiągnąć można dowolny ruch pozorny każdego z tych ciał do dowolnego położenia. (przeł. J. Drewnowski, M. Kopernik, Dzieła wszystkie, t. 3, Pisma pomniejsze, przekł. nieco zmieniony)

Następnie omawia krótko sytuację w astronomii od starożytności: najpierw Kallippos i Eudoksos starali się wyjaśnić ruchy nieba za pomocą sfer współśrodkowych, następnie przyjęto teorię Ptolemeusza, posługującą się kołami. Przeciwko pierwszej teorii w Komentarzyku, a także wielokrotnie później, przytaczał argument znany już od starożytności: przy stałych odległościach od Ziemi jasności planet nie powinny się zmieniać, podczas gdy w rzeczywistości zmieniają się bardzo wyraźnie.

Jednakże to, co głosili Ptolemeusz i wielu innych, pozostawało wprawdzie w zgodzie z danymi liczbowymi, ale budziło również niemałe wątpliwości. Tłumaczenia te nie były bowiem wystarczające bez dodatkowego wprowadzenia pewnych fikcyjnych kół wyrównujących, z których wynikało, że planeta ani na swojej sferze unoszącej, ani w odniesieniu do środka swego epicykla nie porusza się z zawsze jednakową prędkością. Toteż tego rodzaju system nie wydawał się ani ostatecznie doskonały, ani wystarczająco zgodny z rozumem.

Owe fikcyjne koła wyrównujące, to koła o środku w ekwancie E – którego nazwa łacińska brzmiała punctum equans – a więc punkt wyrównujący. Konstrukcja ta, wprowadzona przez Ptolemeusza, znakomicie poprawiała zgodność teorii z obserwacjami. Ruch punktu C był jednostajny, gdy patrzeć z punktu E, Ziemia jednak była w punkcie Z i mechanizm ten był nielogiczny z zegarmistrzowskiego punktu widzenia: obroty kół powinny być jednostajne, bo chodzi o idealny zegar stworzony przez Boga, który nie mógł być przecież partaczem; powinny one także być jednostajne względem swoich środków, a nie jakichś innych punktów.

Zważywszy te braki często się zastanawiałem, czy by się nie dało wynaleźć racjonalniejszego układu kół, od których zależałyby wszelkie pozorne nierówności ruchów i które obracałyby się ruchem jednostajnym względem własnych środków tak, jak tego wymaga zasada ruchu doskonałego. Przystąpiwszy do tego trudnego i niemal nierozwiązywalnego problemu znalazłem wreszcie sposób, w jaki można tego dokonać za pomocą kół o wiele mniej licznych i o wiele bardziej ze sobą zgodnych, niż przyjmowano dawniej, jeśli tylko wolno nam będzie przyjąć następujące założenia, zwane aksjomatami.

Założenie pierwsze

Nie istnieje jeden środek wszystkich sfer niebieskich.

Założenie drugie

Środek Ziemi nie jest środkiem świata, lecz tylko środkiem ciężkości i sfery Księżyca.

Założenie trzecie

Wszystkie sfery krążą wokół Słońca jako środka i dlatego w pobliżu Słońca znajduje się środek świata.

Założenie czwarte

Stosunek odległości Słońca od Ziemi do wysokości firmamentu jest o tyle mniejszy od stosunku promienia ziemskiego do odległości Słońca, że odległość ta jest niezauważalna w porównaniu z wielkością firmamentu.

Założenie piąte

Każdy ruch widoczny na firmamencie jest wywołany nie jego własnym ruchem, lecz ruchem Ziemi. Ziemia więc, wraz z otaczającymi ją żywiołami, w ciągu doby obraca się cała w swoich niezmiennych biegunach, podczas gdy firmament i najwyższe niebo pozostają nieruchome.

Założenie szóste

Cokolwiek spostrzegamy jako ruch Słońca, nie jest jego własnym ruchem, lecz skutkiem ruchu Ziemi i naszej sfery, z którą się obracamy wokół Słońca podobnie jak każda inna planeta; Ziemia wykonuje zatem kilka ruchów.

Założenie siódme

To, co u planet wydaje się ruchem wstecznym lub posuwaniem się naprzód, nie pochodzi od nich, lecz od Ziemi. Jej więc ruch sam wystarczy dla wyjaśnienia tak wielu nierówności dostrzeganych na niebie.

U Kopernika Ziemia przestaje pokrywać się ze środkiem świata – wbrew temu, co dowodził Arystoteles – stając się centrum już tylko lokalnym: ciążą ku niej ciała, ale tylko te, które znajdują się blisko, w granicach sfery Księżyca. Ciała ciężkie spadają więc w kierunku centrum Ziemi, a nie centrum świata.

Oprócz Słońca także gwiazdy są w rzeczywistości nieruchome, nie obracają się wokół Ziemi. Wraz z wprowadzeniem ruchu dobowego Ziemi odwraca się tradycyjny porządek: do tej pory to niebo, obejmująca wszystko najwyższa sfera gwiazd, miała się najszybciej, raz na dobę, obracać. U Arystotelesa niebo obracane miało być przez Nieruchomego Poruszyciela i miało przekazywać ruch do dołu. U chrześcijan takim poruszycielem stał się Bóg. Teraz ta największa sfera zastygnąć miała w absolutnym bezruchu.

Giovanni di Paolo, Stworzenie świata i wygnanie z Raju (1445)

Oczywiście obserwowane na niebie zjawiska będą takie same bez względu na to, czy to Ziemia się obraca raz na dobę, czy niebo krąży wokół niej raz na dobę. Wiedziano o tym już od starożytności, zawsze jednak wybierano tę drugą możliwość. Skoro Słońce jest w środku świata, to oczywiście jest ono nieruchome. Mamy więc obok sfery gwiazd drugie nieruchome ciało w kosmosie.

Roczny ruch Słońca na niebie, jego przesuwanie się wzdłuż Zodiaku [ekliptyki] także jest złudzeniem optycznym wywołanym ruchem Ziemi. Znów: z punktu widzenia obserwowanych zjawisk astronomicznych wszystko przebiegać będzie tak samo. Motywem Kopernika nie jest uzyskanie precyzyjniejszego opisu zjawisk, lecz zbliżenie się do prawdy. System Ptolemeusza jest wprawdzie „w zgodzie z danymi liczbowymi”, ale to za mało.

Założenia piąte i szóste zawierają, w sensie dosłownym, nowe spojrzenie na zjawiska niebieskie. Można sobie z tych słów wyobrazić, jak od czasu swego pomysłu Kopernik zaczął patrzeć na niebo zupełnie innym wzrokiem. Co innego widzi się wiedząc, że niebo obraca się wokół nas, co innego zaś, gdy uważamy, że to my obserwujemy niebo z wirującej karuzeli. Patrzenie nie jest czynnością prostą i niezależną od refleksji: co innego widzi zwolennik Ptolemeusza, dla którego cały świat wiruje, co innego zaś Kopernik, czy jego późniejsi zwolennicy, widząc absolutnie nieruchome gwiazdy. Jest to dwoistość poznawcza przypominająca pewne grafiki M.C. Eschera.

Psychologiczne doświadczenie nowego spojrzenia na wszechświat musiało być dla Kopernika niezwykle ważnym przeżyciem. Nigdy nie wrócił już do tradycyjnego obrazu. Nie usiłował ich też w żaden sposób pogodzić. Dla współczesnego człowieka przyzwyczajonego do zmian układów odniesienia oraz do względności prawd i punktów widzenia kopernikanizm może wydać się dość banalnym ćwiczeniem z tego zakresu. Trudno jest wyobrazić sobie sytuację kogoś, kto wykonuje je po raz pierwszy. Bez wątpienia Kopernik przekonany był o prawdziwości swojego pomysłu i wierzył w niego, choć nie miał na to żadnych dowodów.

Założenie siódme sprawia, że niepotrzebne stają się Ptolemeuszowe epicykle dla pięciu planet, wprowadzone właśnie po to, aby opisać zmiany kierunku ich ruchu na tle gwiazd. Jeśli przyjmiemy ruch Ziemi, to wszystkie planety poruszają się stale w jednym kierunku, bez żadnych ruchów wstecznych. Tu właśnie kopernikańskie spojrzenie przynosi najwieksze korzyści: układ planet wygląda teraz prościej.

Komentarzyk był przedstawieniem niezwykłego pomysłu. Przekonywał, że układ heliocentryczny może być astronomicznie nie gorszy, a nawet lepszy od tradycyjnego Ptolemeuszowego. Pokazywał, że możemy w nowy, niezwykły sposób spojrzeć na zjawiska niebieskie i że wtedy system świata przedstawia się prościej. Planety obiegają Słońce w czasie tym dłuższym, im dalej znajdują się od niego. Co więcej, w Komentarzyku Kopernik sądzi, że tor zakreślany przez daną planetę jest niezmienny, że powraca ona regularnie do tych samych miejsc kosmosu (w teorii Ptolemeusza tak nie było, ponieważ okresy obrotu epicyklu i deferentu były niewspółmierne). Później, pracując nad swoim traktatem Kopernik odkrył, że od czasów Ptolemeusza orbity planet zmieniły wyraźnie swą orientację względem gwiazd.

Ruch Słońca i ruch gwiazd są więc jedynie złudzeniem wywołanym ruchem Ziemi. Należało zatem Ziemi przypisać kilka ruchów, a dokładnie trzy:

Ziemia podlega trzem ruchom. Pierwszy jest ruch na wielkiej sferze [wielkim kręgu Orbis Magnus], z której okrążając Słońce według kolejności znaków Zodiaku, dokonuje obrotu w ciągu roku […] wydaje się, że Słońe porusza się po kole takim ruchem, jakby Ziemia leżała w środku świata. Tymczasem dzieje się to nie wskutek ruchu Słońca, lecz Ziemi. Kiedy na przykład znajduje się ona w znaku Koziorożca, Słońce widoczne jest na wprost, w kierunku średnicy, w znaku Raka i tak dalej […]

Potrzebny był Kopernikowi jeszcze jeden, trzeci ruch Ziemi, który wyjaśnić mógłby, dlaczego oś Ziemi zamiast obracać się w okresie roku, zachowuje mniej więcej stały kierunek względem gwiazd. Kopernik, zgodnie z tradycją, wyobrażał sobie ruch Ziemi wokół Słońca tak, jakby była ona unoszona na jakimś sztywnym ramieniu – było to myślenie kategoriami machina mundi, machiny świata złożonej ze sfer. Oś Ziemi unoszonej w taki sposób musiałaby się także obracać razem z nią samą, dlatego potrzebne było wprowadzenie trzeciego ruchu kompensującego. Nie istniało jeszcze takie pojęcie przestrzeni, do jakiego później przyzwyczaił nas Newton (obecnie stałość kierunku ziemskiej osi w przestrzeni objaśniana jest zasadą zachowania momentu pędu: Ziemia jak wirujący żyroskop zachowuje stałą orientację osi). Jednocześnie zastanawiał się Kopernik nad możliwością jakiegoś fizycznego mechanizmu zapewniającego stałą orientację osi ziemskiej względem gwiazd: „Wiem – by sięgnąć do pomniejszych spraw – że namagnesowana igła przyjmuje zawsze ten sam kierunek” (W późniejszych tekstach Kopernik już nie wraca do tego pomysłu, astronomia w jego pojęciu wymaga zresztą opisu zjawisk, a nie podawania ich fizycznych przyczyn).

Przy okazji ów trzeci ruch Ziemi, ruch jej osi obrotu, można było wykorzystać do tego, aby zdać także sprawę ze zjawiska precesji, „obrotu ósmej sfery”. Wystarczyło założyć, że okres trzeciego ruchu nie pokrywa się dokładnie z okresem obiegu Ziemi po orbicie, dzięki temu po wykonaniu pełnego okrążenia oś ziemska nie wraca dokładnie do tej samej orientacji, lecz nieznacznie obraca się względem gwiazd. Jak pisze Kopernik, „Powszechnie przyjmuje sie więc, że firmament obarczony jest kilkoma ruchami, którymi rządzą prawa, niedostatecznie dotąd zrozumiane. Ale ruch Ziemi może te zmienności wyjaśnić w bardziej naturalny sposób.”

Zamiast więc przypisywać niebu gwiaździstemu kilka ruchów, można te wszystkie ruchy przypisać Ziemi, gwiazdy uznając za nieruchome. To nie oś nieba wykonuje ruchy w kosmosie, ale oś Ziemi wykonuje te ruchy. Z technicznego punktu widzenia nic się nie zmieniało. Oczywiście rozwiązanie takie było bardziej zadowalające kosmologicznie: łatwiej przypisać pewne, nawet dość zawiłe ruchy Ziemi niż doskonałemu niebu.

Komentarzyk jest tekstem o tyle osobliwym, że zaczyna od tradycyjnej filozoficznej krytyki ekwantów – niejednostajności ruchów kołowych w tradycyjnej astronomii – a następnie formułuje ideę uproszczenia układu świata przez wprowadzenie ruchu Ziemi. Obie te kwestie nie są logicznie powiązane. Można wyeliminować ekwanty i pozostać przy układzie geocentrycznym, jak zrobili to dużo wcześniej uczeni islamscy ze szkoły w Maragha tacy, jak Nasir At-Tūsi i Ibn aš-Šātir. Można też przyjąć układ heliocentryczny oraz ekwanty, jak na pewnym etapie swej pracy zrobił Johannes Kepler. Kopernik miał trzymać się obu tych założeń jednocześnie.

Rozwiązania geometryczne astronomów islamskich są w zasadzie identyczne z przyjętymi przez Kopernika. Dzieła islamskie nie były powszechnie znane za czasów Kopernika, do niedawna nie były też znane historykom współczesnym. Zbyt wiele jednak szczegółów u Kopernika pokrywa się z rozwiązaniami stosowanymi w szkole z Maragha, aby mogło to być jedynie zbiegiem okoliczności. Najprawdopodobniej podczas pobytu w Italii Kopernik zetknął się z jakimiś manuskryptami ze Wschodu. Uczeni islamscy nie proponowali jednak ruchu Ziemi. Astronomiczna teoria heliocentryczna – zawierająca wszelkie niezbędne szczegóły – jest niewątpliwie własnością intelektualną Kopernika. Wielu historyków czuje się pewniej, gdy mogą sprowadzić odkrycie do zapożyczenia pewnych elementów z przeszłości, jakby nie wierząc, by jakikolwiek pomysł na świecie mógł powstać jedynie dzięki myśleniu. Wyznają oni swego rodzaju atomizm w świecie idei: idee krążą wiecznie niby niezmienne atomy, łącząc się co najwyżej od czasu do czasu w nowe wzory i kombinacje. Poszukiwano z zapałem także i prekursorów teorii Kopernika, jednak bez zadowalających rezultatów. Pomysły jakiegoś ruchu Ziemi pojawiały się niejednokrotnie, zwykle były to jednak tylko pomysły, nie traktowane zbyt serio przez tych, którzy je głosili. Sama możliwość ruchu Ziemi znajdowała się od starożytności właściwie ciągle w polu widzenia uczonych, odkąd Arystoteles i Ptolemeusz uznali za stosowne podać argumenty przeciwko ruchowi Ziemi. Kopernik chcąc zrewidować punkt widzenia astronomii zwracał oczywiście uwagę na wzmianki o ruchu Ziemi. Bardziej oczywistą ideą był tu ruch dobowy Ziemi wokół osi. Chyba jednak nikt prócz Arystarcha (o którym Kopernik nie wiedział) nie rozpatrywał ruchu rocznego, znacznie bardziej brzemiennego w skutki i ważniejszego, zarówno dla Kopernika, jak i dla dalszego rozwoju nauki. Ponadto gdybyśmy nawet znaleźli jakieś źródła, które mogły zasugerować Kopernikowi jego punkt wyjścia, to i tak pozostaje faktem, że nikt nie przekształcił idei tego rodzaju w funkcjonującą teorię astronomiczną, a tylko to się ostatecznie liczy w nauce. Z dwóch podstawowych innowacji kopernikańskich: heliocentryzmu i ruchów jednostajnych, to ta pierwsza – bardziej zaskakująca i ważniejsza historycznie – okazuje się własnością intelektualną Kopernika, druga zaś – która zdawała się ważniejsza współczesnym Kopernika – okazała się zbieżna z wcześniejszymi rozwiązaniami astronomów islamskich i być może nie jest nawet niezależnym wkładem Kopernika do nauki.

Ostatecznie Kopernik formułuje swój układ heliocentrycznego kosmosu, w którym planety poruszają się dzięki złożeniu ściśle jednostajnych ruchów kołowych. Potrzebował do tego, jak sam obwieszcza w Komentarzyku 34 kół. W stosunku do 55 sfer Arystotelesa stanowi to niewątpliwe uproszczenie. Rzecz jednak w tym, że należałoby tę teorię zestawiać nie z filozoficznym modelem Arystotelesa, który nigdy nie objaśniał ilościowo żadnych zjawisk i stanowił raczej rodzaj muzealnego zegara, od którego nie wymaga się by chodził, lecz z działającą teorią matematyczną Ptolemeusza. Na razie jednak Kopernik nie zbudował porównywalnej teorii, miał jedynie jej zarys, wstępną wersję. W trakcie pracy nad Obrotami miał się przekonać, że szczegółowe porównanie nie wypada już tak jednoznacznie na korzyść jego systemu.

Ruch planet wg Komentarzyka. Słońce (w istocie tzw. Słońce średnie, a nie to fizyczne, świecące na niebie) znajduje się w centrum dużego koła o promieniu R. Znikły epicykle Ptolemeusza, ale wprowadza Kopernik dwa dodatkowe epicykle: jeden o promieniu e_1 obracał się tak, aby linia C_1C_2 pozostawała stale równoległa do linii SO. Z dzisiejszego punktu widzenia powiedzielibyśmy, że wektor C_1C_2 pozostaje stały (względem gwiazd), dla Kopernika obracał się on, ponieważ położenia C_2 mierzono od prostej SC_1, czyli tak jakby mniejsze koło obracało się na jakimś mechanicznym ramieniu. To pierwsze koło łatwo było zastąpić kołem mimośrodowym – ekscentrykiem – w terminologii ówczesnych astronomów. Było jeszcze drugie koło o promieniu e_2 i ono obracało się tak, aby trapez C_2PEO pozostawał wciąż równoramienny. Ta konstrukcja zastępowała ekwant i wymyślona była przez Ibn aš-Šātira. Planeta zakreślała zamkniętą, nieco owalną linię (owal wybrzuszony był w złą stronę w porównaniu do keplerowskiej elipsy). François Viète zauważył pod koniec wieku XVI, że ruch po dwóch mniejszych kółkach można zastąpić jednym ruchem po elipsie, ale oczywiście Kopernikowi nie o to chodziło.

Wielu historyków nauki zastanawiało się nad genezą reformy Kopernika. Komentarzyk ukazuje nam gotowe rozwiązanie, w którym zmienić się miały już tylko szczegóły techniczne, nie mówi natomiast nic o tym, jak przyszła mu do głowy tak niezwykła myśl i dlaczego Kopernik zdecydował się prześledzić jej konsekwencje. Wiedział też Kopernik zastanawiając się nad swoim pomysłem, że z jednej strony ma tu pewne wsparcie w starożytnych tekstach – ruch Ziemi nie jest więc pomysłem aż tak absurdalnym, jakby się to mogło na pozór wydawać. Z drugiej zaś strony zauważył, niewątpliwie po skrupulatnym zbadaniu sprawy, że „argumenty, którymi filozofowie przyrody starają się udowodnić nieruchomość Ziemi, po większej części oparte są na zjawiskach i wszystkie zostaną tu obalone, gdy tylko wyjdziemy poza pozory” [O obrotach, ks. I] – argumenty te tracą swą moc dowodową, jeśli prawdą jest, że Ziemia się porusza; nie dowodzą więc one w istocie niczego, są przekonywaniem przekonanych, nie mogą więc przeszkodzić w rozważeniu hipotezy ruchu Ziemi. Stosuje się to np. do arystotelesowskiego utożsamienia środka ku któremu spadają ciała ze środkiem świata. Jeśli uznamy, jak Kopernik, że ciała spadają ku środkowi Ziemi, to tym samym stanie się możliwe, że Ziemia nie jest środkiem świata.

Istotą kopernikanizmu z punktu widzenia ruchów w świecie są dwa założenia (piąte i szóste w Komentarzyku): o nieruchomości gwiazd oraz nieruchomości Słońca. Pierwsze przerzuca na Ziemię ruch dobowy oraz długookresowy ruch precesyjny: Ziemia wiruje, oś jej obrotu zmienia położenie w przestrzeni. Drugie zastępuje widoczny roczny ruch Słońca rocznym ruchem orbitalnym Ziemi. Trudno też ustalić, który z dwóch pomysłów – nieruchomość gwiazd czy nieruchomość Słońca pojawił się jako pierwszy. Jasne jest bowiem, że jeśli uda nam się wyjaśnić jakiś ruch obserwowany na niebie odpowiednim ruchem Ziemi, to aż się prosi, aby podobną metodę rozciągnąć i na inne ruchy.

Być może punktem wyjścia był nawet nie obrót dobowy, choć ten akurat obrót najczęściej bywał wcześniej rozpatrywany. W którymś momencie Kopernik mógł zdać sobie sprawę, że zawiłe ruchy precesyjne gwiazd – ruchy ósmej sfery, wymagające wprowadzania kolejnych sfer dziewiątej i dziesiątej – prościej jest opisać zmianami położenia osi Ziemi, nie każąc gwiazdom wykonywać skomplikowanych obrotów i kołysań, które im niezbyt przystoją. Z chwilą gdy gwiazdy uznamy za nieruchome, przyjąć trzeba, że Ziemia wiruje. Za takim punktem wyjścia pracy Kopernika opowiadał się Jerome R. Ravetz.

Inną możliwością było zwrócenie uwagi na to, że Ptolemeuszowe epicykle planet górnych obracają się względem gwiazd w okresie rocznym: ich obrót jest ściśle ze sobą zsynchronizowany. Linie ZS i XM pozostają równoległe do siebie w każdej chwili. Jednocześnie koła w konstrukcji ptolemeuszowej można przestawiać, ponieważ dodawanie wektorów jest przemienne. Model Ptolemeuszowy można dowolnie przeskalowywać, ważne są w nim jedynie kąty. Dlatego wszystkie koła obracające się w okresie roku możemy zastąpić jednym wspólnym kołem i uznać je za orbitę Słońca wokół Ziemi. Powstaje wówczas konstrukcja, w której środki kół planet leżą w Słońcu. Schemat taki pozwalał zaoszczędzić po jednym kole dla każdej z pięciu planet, których dotyczył. W dodatku pewne regularności, które w teorii Ptolemeusza były dodatkowymi i niekoniecznymi założeniami (jak synchronizacja epicyklów), u Kopernika znajdowały naturalne wyjaśnienie. Struktura teorii astronomicznej wyraźnie zyskiwała na przejrzystości, można było zrozumieć fakty przedtem niepowiązane ze sobą. Otrzymywało się także znacznie lepiej wyglądający układ planet, bez dużych epicyklów.

Ostatecznie Komentarzyk nie jest przekonujący dla sceptyka, nie przedstawia bowiem żadnych rozstrzygających argumentów za rozwiązaniem Kopernikańskim. Argumentów takich nie było zresztą również długo po śmierci Kopernika. Można się było zgodzić, że na gruncie astronomii pomysł Kopernika miał pewne zalety i nie prowadził do natychmiastowej sprzeczności z faktami, nie był więc tak absurdalny, jakby mogło się na początku wydawać. Aby jednak serio potraktować propozycję Kopernika, należało najpierw przejść do porządku nad argumentami arystotelików przeciwko ruchowi Ziemi. Wprawdzie argumenty te istotnie były słabsze, niż się mogło wydawać – Kopernik miał tu trafne przeczucie, tym niemniej nie można było ich zbyć kilkoma zdaniami. Na szczęście dla rodzącej się teorii Kopernik nie poświęcał im wielkiej uwagi. Być może sprzyjającą okolicznością była tu naukowa izolacja Kopernika, obracając się na codzień wśród akademickich kolegów musiałby odpierać ich ataki, do czego nie był wtedy przygotowany merytorycznie, ani jak się zdaje psychicznie. Środowiska naukowe urabiają poglądy swoich członków, a w tym przypadku trudno byłoby oczekiwać przychylnych reakcji na nową ideę. Niejednokrotnie w historii nauki pewna izolacja badacza, przynajmniej w jakimś okresie, sprzyjała rozwijaniu oryginalnego punktu widzenia.

Nie wiadomo, jakie były reakcje na Komentarzyk, nie ma wszakże powodu przypuszczać, aby były zachęcające. Alexandre Koyré uważa, że Komentarzyk znała bardzo ograniczona liczba osób, w szczególności nie był zapewne pokazywany profesorom w Krakowie, ponieważ w przeciwnym razie mielibyśmy jakieś wiadomości o ich reakcjach. Według świadectwa jednego z późniejszych astronomów Caspara Peucera nazwisko Kopernika jako uczonego stało się głośne już około 1525 r.

Szczegółowe dowody matematyczne zostały „przeznaczone do większego dzieła.” Dopiero później nastąpić miało wieloletnie opracowywanie matematycznych szczegółów – szczegółów, które w astronomii są wszystkim. Najbardziej zadziwiające jest to, że owo większe dzieło istotnie powstało. Mieszkając z dala od ośrodków życia umysłowego, pochłonięty uciążliwymi codziennymi obowiązkami, Kopernik potrafił nie tylko zaproponować, lecz także i opracować we wszystkich matematycznych szczegółach nową teorię niebios, znaleźć czas i siły na niezbędne obserwacje i, przede wszystkim, obliczenia. Teorii takiej nie zaproponował ani żaden z astronomów islamskich, którzy przez wieki zastanawiali się nad dorobkiem Ptolemeusza, ani żaden z astronomów europejskich, sławnych poprzedników Kopernika, jak Georg Peurbach czy Regiomontanus. Dwaj ostatni żyli wprawdzie dość krótko, nic jednak nie wskazuje, aby mieli ideę równie wielkiego dzieła. Jeśli podziwiamy śmiałość Kolumba czy Vasco da Gamy, którzy potrafili zdobyć się na odszukanie nowych dróg i nie wahali się podejmować ryzyka, to należy także mieć podziw dla intelektualnej odwagi Kopernika, ktory podjął się opracowania nowego systemu astronomii, sprawdzenia do końca swojego odważnego pomysłu, mimo że wydawać on się mógł szalony. Oczywiście innego rodzaju odwagi wymaga morska podróż i astronomiczne obliczenia – w obu jednak wypadkach trzeba wierzyć w swoją szczęśliwą gwiazdę. Być może właśnie w odwadze zapuszczenia się w gąszcz rachunków i obserwacji niezbędnych do zbudowania nowej astronomii należy upatrywać wpływu epoki Odrodzenia, Kopernik jest człowiekem renesansu, człowiekem odważniejszym i podejmującym ryzyko.

Impulsem do opracowania traktatu stało się może zetknięcie z drukowanym wydaniem Almagestu (1515) Ptolemeusza, który ukazywał wyraźnie, czego potrzeba, aby zbudować kompletną teorię ruchu planet. Kopernik jako pierwszy nowożytny astronom podjął się tego zadania. Z tą myślą zaczął prowadzić obserwacje niezbędne, by wyznaczyć parametry ruchów planet. Jak się wydaje, to właśnie na potrzeby dzieła Kopernik zajął się poważniej obserwacjami astronomicznymi. Choć dokonywał ich także i wcześniej, i do książki weszła nawet jedna z obserwacji wykonanych jeszcze we Włoszech, to Kopernik nie był nigdy wielkim obserwatorem. Nie był też obserwatorem najdokładniejszym. Jego przyrządy były stosunkowo proste, by nie powiedzieć prymitywne i służyć miały jedynie uzyskaniu niezbędnych danych liczbowych. Ostateczna teoria nie była ani dokładniejsza, ani prostsza od Ptolemeuszowej. Istotny okazał się właściwie tylko heliocentryczny punkt wyjścia, cała reszta zestarzała się szybko. W 1609 r. Johannes Kepler wydał dzieło Astronomia nova i to ono stanowi początek nowożytnej astronomii.

(*) Przybysz z innego układu planetarnego mógłby się zdziwić, czemu tyle ulic i szkół w Polsce nosi imię Niemca z Prus Królewskich, który we Włoszech zapoznał się z astronomią Arabów i Persów rozwijaną w Azerbejdżanie irańskim oraz w Syrii i opracował alternatywę dla modelu aleksandryjskiego Greka Ptolemeusza, mieszkając całe życie na Warmii, która była oddzielnym księstwem, nie graniczącym z Polską.

Trochę rachunków na koniec. Wprowadźmy ruchomy układ współrzędnych x,y jak na rysunku. Mamy wtedy dla położenia planety w funkcji kąta M (proporcjonalnego do czasu):

\left\{\begin{array}{l} x=(e_1+e_2)\sin M \\[5pt] y=(e_1-e_2)\cos M.\end{array}\right.

Łatwo zauważyć, że tor jest elipsą o półosiach e_1+e_2,e_1-e_2 (wystarczy skorzystać z jedynki trygonometrycznej).

Można też obliczyć kąt M-v oraz odległość planety od Słońca r (przyjmujemy R=1:

\left\{\begin{array}{l} \mbox{tg}\, (M-v)=\dfrac{(e_1+e_2)\sin M}{1+(e_1-e_2) \cos M} \\[15pt] r^2=(1+y)^2+x^2.\end{array}\right.

Najlepsze dopasowanie do modelu Ptolemeusza uzyskamy, gdy

e_1=\frac{3}{2} e \ \ e_2=\frac{1}{2} e.

Ani Ibn aš-Šātir (który wymyślił ten podwójny epicykl), ani Kopernik, który go stosował, nie wiedzieli, jak dobrać optymalnie wartości e_1, e_2. Stosując rozwinięcia wzgledem e, otrzymujemy z dokładnością do wyrazów kwadratowych

\left\{\begin{array}{l}M-v=2e\sin M-e^2 \sin^2 2M \\[5pt] r=1+e^2+e\cos M-e^2 \cos 2M.\end{array}\right.

Błędy w stosunku do ruchu keplerowskiego są teraz równe

\left\{\begin{array}{l} \Delta v=-\frac{1}{4}e^2 \sin 2M \\[5pt] \Delta r=-\frac{1}{2}e^2 (1-\cos 2M).\end{array}\right.

Widzimy więc, że kąt v ma ten sam błąd co u Ptolemeusza, natomiast błędy odległości są dwa razy większe. Teoria Ptolemeusza była więc potencjalnie lepsza. Ideologia świata-boskiego zegara psuła astronomię.

 

 

Czemu Ptolemeusz był wielkim astronomem?

Klaudiusz Ptolemeusz – jak wskazuje rzymskie Klaudiusz i greckie Ptolemeusz – był Grekiem żyjącym w czasach imperium rzymskiego. Pracował w kosmopolitycznej, handlowej i uczonej Aleksandrii, jednym z wielu miast założonych przez Aleksandra Macedońskiego. Zdobywca światów umarł młodo, lecz poszerzył zasięg greckiej kultury. Egipska Aleksandria stała się głównym ośrodkiem nauki tworzonej w języku greckim: Muzeum albo Musejon, przybytek muz, był czymś w rodzaju instytutu naukowego ze słynną biblioteką, obserwatorium astronomicznym, ogrodami botanicznymi i zoologicznymi. Od Euklidesa przez Apoloniusza, Hipparcha do Ptolemeusza rozwijały się tam nauki matematyczne. Sam Ptolemeusz jest autorem Geografii, traktatów o muzyce, optyce i astrologii oraz podstawowego dzieła astronomicznego Mathēmatikē Syntaxis („Zbiór matematyczny”– bezbarwne tytuły nie są wynalazkiem współczesnych uczonych), znanego też jako Megiste („Największy”), co przeszło w arabskie al-majisṭī, z czego wzięła się używana od średniowiecza do dziś nazwa Almagest. Już sama historia tego tytułu pokazuje skomplikowane dzieje przekazywania wiedzy greckiej do nowożytnej Europy.

Mapa świata wg Geografii Ptolemeusza narysowana w XV wieku (Wikimedia Commons)

Mapka rozpowszechnienia Almagestu do czasów Kopernika (В.А. Бронштэн, Клавдий Птолемей, 1988)

Z czasem dzieło Ptolemeusza zawędrowało nawet dalej niż sięgały zdobycze Aleksandra Macedońskiego, bo aż do Indii i do Chin. Co było w nim tak niezwykłego, że tłumaczono je na różne języki, pracowicie kopiowano, a potem drukowano? Almagest i Elementy to najważniejsze dzieła greckie dotyczące nauk ścisłych. Elementy były popularne aż do końca XIX wieku, ponieważ zawierały podstawy geometrii i nadawały się do nauczania w szkołach. Jednak późniejsi uczeni greccy, jak Archimedes, Apoloniusz czy Pappus znacznie powiększyli wiedzę matematyczną. Inaczej w przypadku Almagestu: stanowił on szczyt osiągnięć greckich i można odpowiedzialnie powiedzieć, że dopiero Johannes Kepler posunął dalej sztukę rozumienia ruchów planet, przekraczając poziom osiągnięty przez Ptolemeusza. A więc od II w.n.e. aż do początku wieku XVII ludzkość nie miała lepszej astronomii niż Ptolemeuszowa. Zmieniały się mapy polityczne, wierzenia, religie, języki, kultury, a dzieło Ptolemeusza wciąż stanowiło punkt odniesienia, szczyt kiedyś już zdobyty, ale wciąż trudny do ponownego zdobycia.

Teorie wykładane w Almageście nie są autorstwa Ptolemeusza. Konstrukcje geometryczne zawierające złożenia ruchów po okręgach zastosował już Apoloniusz. Wiele ważnych obserwacji dokonał Hipparch. Do Ptolemeusza jednak należy synteza całej tradycji i sformułowanie jej w postaci pewnego systemu wiedzy. Korzystał z nagromadzonych obserwacji, sam był aktywnym obserwatorem, poprawił też zastane rozwiązania. Almagest pozwala dla danej daty i godziny znaleźć położenie na niebie Słońca, Księżyca, a także pięciu znanych wówczas planet. Sądzono, że położenia te mają wpływ na los człowieka – astrologia była głównym motywem badań astronomicznych. Można wszakże sądzić, że matematyczne umysły w rodzaju Apoloniusza czy Ptolemeusza tak czy owak zgłębiałyby ruchy planet. Są one bowiem powtarzalne, ale niezupełnie, ich usytuowanie nigdy się naprawdę nie powtarza, choć w oczywisty sposób zawiera pewne cykle. Sądzę, że i bez astrologii ruch planet byłby wyzwaniem. Astrologia była raczej koniecznym dopowiedzeniem: skoro świat jest tak urządzony, że owe boskie ciała krążą w zawiły sposób po niebie, to musi to w jakiś sposób dotyczyć także naszego losu. Oczywiście, przeskok od matematyki do cech charakteru czy obliczenia daty odpowiedniej  np. na ślub był logicznie i empirycznie wadliwy, ale i zrozumiały: ludzie zawsze starają się znaleźć w świecie przede wszystkim to, co może ich dotyczyć. Egocentryzm jest postawą jeszcze bardziej naturalną niż geocentryzm.

Podstawowa idea modeli planetarnych była prosta. Mamy dwa okręgi: większy o środku O (deferent) i mniejszy o środku C (epicykl). Wektor \overrightarrow{OC} obraca się, unosząc epicykl, planeta P znajduje się na jego obwodzie, na końcu wektora \overrightarrow{CP}. Ziemia spoczywa w punkcie Z. Ruch zachodzi tu w jednej płaszczyźnie. Planety znajdują się na niebie zawsze w pobliżu ekliptyki, czyli rzutu płaszczyzny orbity Ziemi na sferą niebieską. A więc w pierwszym przybliżeniu możemy ich ruchy rzutować na tę jedną płaszczyznę – dla nas jest to płaszczyzna orbity Ziemi, dla starożytnych była to płaszczyzna orbity Słońca. Dzięki temu model płaski może opisywać najważniejszą część ruchu planet. Odchyleniami od ekliptyki zajmowano się również, ale było to niejako drugie przybliżenie, którego szczegóły tutaj sobie darujemy. Warto pamietać, że dopiero Johannes Kepler wpadł na pomysł, iż orbity planet leżą w płaszczyznach, które przecinają się w Słońcu. Nie wiedzieli o tym starożytni ani Mikołaj Kopernik.

Zazwyczaj dominuje ruch po deferencie w lewo i planeta porusza się względem gwiazd z zachodu na wschód. Czasem jednak zatrzymuje się i zaczyna poruszać się ruchem wstecznym, ze wschodu na zachód. Potem znów wraca do ruchu prostego, tzn. z zachodu na wschód. Pętla w naszym przybliżeniu powinna być spłaszczona: zostaje tylko zmieniający się ruch w płaszczyźnie ekliptyki. Epicykl potrzebny był właśnie do tego, by odtwarzać ruch wsteczny planety.

 

Ptolemeusz ani jego koledzy nie wiedzieli prawie nic o odległościach planet. Wiadomo wprawdzie, że np. Mars jest najjaśniejszy w środku swego ruchu wstecznego, kiedy jest na niebie po przeciwnej stronie niż Słońce (jest w opozycji do Słońca, mówią astronomowie). Sugeruje to, że powinien wtedy być bliżej, ale epicykl ma taki, a nie inny kształt z przyczyn estetyczno-filozoficznych: co się porusza w cyklu, powinno się poruszać koliście. Kierunki przewidywane przez ten model są  opisane prawidłowo – tyle wiedział Ptolemeusz. Fakt, że również i odległości są opisane prawidłowo, jest dodatkową cechą modelu, z czego pierwszy zdał sobie sprawę Kopernik. Jeśli znamy kierunki obu wektorów \overrightarrow{OC}, \overrightarrow{CP}, to znamy i wektor położenia planety

\overrightarrow{ZP}=\overrightarrow{ZO}+\overrightarrow{OC}+\overrightarrow{CP}.

Pierwszy z wektorów po prawej stronie jest stały. Zauważył bowiem Hipparch, że Ziemię lepiej jest odsunąć nieco od środka deferentu O (dla każdej planety inaczej i w innym kierunku). Dwa ruchome wektory obracają się jednostajnie i ich kierunek dla danej chwili można zawsze obliczyć.

I w tym miejscu pojawia się z pozoru drobne ulepszenie autorstwa Ptolemeusza: ekwant. Miał on do dyspozycji więcej obserwacji niż Hipparch, minęły między nimi stulecia – postęp naukowy był wówczas niesłychanie powolny. Zresztą po Ptolemeuszu w zasadzie postępu nie było przez następne tysiąc pięćset lat. Piszę w zasadzie, ponieważ astronomowie islamscy i potem chrześcijańscy aż do Kopernika i do końca XVI wieku wprowadzali rozmaite udoskonalenia, które jednak niczego nie poprawiały. Na początku XVII wieku nadal najlepszą teorią była ta Ptolemeuszowa. Jej błędy dla Marsa zwykle nie przekraczały 1°.

Błędy w położeniach Marsa według efemeryd Origanusa (Ptolemeusz) i Keplera (źródło: O. Gingerich, Johannes Kepler and the Rudolphine Tables, „Sky and Telescope”, December, 1971, s. 328). Warto może dodać, że oprócz uczonych islamskich i Kopernika nikt nie dodawał epicykli do epicykli. Spotyka się czasem powiedzenie, że dalsze poprawianie jakiejś niezbyt udanej teorii to dodawanie kolejnych epicykli. Otóż takiego dodawania kolejnych epicykli w historii nie było. Teoria Ptolemeusza zestarzała się, by tak rzec moralnie (heliocentryzm itd.), ale matematycznie i pod względem zgodności z obserwacjami – wcale. Dalsze epicykle nie były potrzebne.

Gdy obserwuje się ruchy Marsa (w tym przypadku widać to najwyraźniej), okazuje się, że pętle ruchu wstecznego mają różne wielkości w różnych częściach nieba. Planeta w opozycji porusza się też raz szybciej, raz wolniej. Odsunięcie Ziemi od środka deferentu nie wystarczy. Dlatego Ptolemeusz wprowadził kontrowersyjne, ale znakomite rozwiązanie. Przyjął mianowicie, że punkt C  porusza się jednostajnie nie względem środka okręgu O, lecz względem pewnego innego punktu E (zwanego ekwantem) i położonego po drugiej stronie środka deferentu tak, że ZO=OE.

Teraz kąt M jest proporcjonalny do czasu, planeta nadal krąży jednostajnie po epicyklu (kąt \gamma=\angle{HCP} jest proporcjonalny do czasu). Teoria przewiduje następujące ruchy Marsa:

Z punktu widzenia obserwatora ziemskiego Mars zatacza skomplikowane spirale: ich pętle odpowiadają ruchowi wstecznemu. Widzimy, że ich wielkość zależy od miejsca, w którym planeta znajdzie się najbliżej Ziemi: opozycje bliskie ujemnemu kierunkowi osi x odpowiadają mniejszej odległości planety od Ziemi niż opozycje po przeciwnej stronie ekliptyki. Dobrą zgodność ilościową otrzymujemy, uwzględniając ekwant – kontrowersyjne, jako się rzekło, rozwiązanie Ptolemeusza. Popatrzmy jeszcze na pętle Wenus:

Na drugim wykresie widać, że tor planety podwaja się po ośmiu latach. Zjawisko to wynika ze szczególnej wartości stosunku okresów obiegu Ziemi i Wenus wokół Słońca i nie ma dotąd przekonującego wyjaśnienia.

Jak dobrym przybliżeniem rzeczywistości jest ekwant? W przypadku Marsa deferent odpowiada orbicie planety, epicykl – orbicie Ziemi. Ograniczmy się do deferentu.

Położenie punktu C, czyli heliocentrycznie rzecz biorąc, planety, dane jest odległością r i kątem v. Kąt M jest proporcjonalny do czasu. Można łatwo obliczyć, że w modelu Ptolemeusza dla R=1, otrzymujemy (pomijając wyrazy z potęgami e wyższymi niż druga):

\left\{\begin{array}{l}M-v=2e\sin M-e^2 \sin 2M\\[5pt] r=1+\frac{3}{4}e^2+e\cos M-\frac{3}{4}e^2\cos 2M.\end{array}\right.

Porównajmy to z wynikami dla ruchu keplerowskiego po elipsie z tą samą dokładnością:

\left\{ \begin{array}{l} M-v=2e\sin M-\frac{5}{4}e^2 \sin 2M \\[5pt] r=1+\frac{1}{2}e^2+e\cos M-\frac{1}{2}e^2 \cos 2M.\end{array}\right.

Zatem błędy równe są

\left\{\begin{array}{l}\Delta v=-\frac{1}{4}e^2 \sin 2M \\[5pt] \Delta r=-\frac{1}{4}e^2(1-\cos 2M).\end{array}\right.

Nawet dla Marsa, gdy e\approx 0,1, błędy są mniejsze niż \Delta v=0,0025 \mbox{ rd}=8,5', a \Delta r=0,0025. Teoria Ptolemeusza jest więc rewelacyjnie dokładna, biorąc pod uwagę ówczesny stan wiedzy i dokładność pomiarów. O takiej dokładności marzył Mikołaj Kopernik, ale jej nie osiągnął. Problemem była tu nie teoria, lecz dobór parametrów modelu na podstawie obserwacji.

Jeszcze na koniec powiedzmy, dlaczego pomysł z ekwantami był kontrowersyjny przez 1500 lat, zanim Kepler nie zrozumiał, jak świetne jest to przybliżenie rzeczywistych ruchów i nie poszedł dalej. Teoria geometryczna była znakomita, ale nie bardzo sobie wyobrażano, jak niebiosa realizują taki ruch. Planety były, jak wierzono, unoszone przez pewne sfery, rodzaj mechanizmu zegarowego. Można wyobrazić sobie, że ów mechanizm zawiera mniejsze i większe kółka. Można było nawet umieścić Ziemię ekscentrycznie. Jednak obrót, który nie jest jednostajny względem swego środka C, ale względem innego punktu E, wydawał się mechanicznie niewykonalny. Ludzie rozumieją zawsze tyle, ile potrafią wykonać albo przynajmniej wyobrazić sobie jako pewną idealną wersję tego, co działa tu na Ziemi. Ptolemeusz wykazał się niezwykłą odwagą, przedkładając zgodność z obserwacjami nad fizyczną realizację. Jego ekwant był ogniskiem elipsy w zarodku: w jednym ognisku mamy Słońce, wokół drugiego ogniska, które jest puste, prędkość kątowa jest niemal stała.

Pokażemy jeszcze, jak w dzisiejszym języku opisać można Ptolemeuszowe tory planet i jak wyznaczyć M-v,r w funkcji M, czyli czasu.

Z trójkąta COE i twierdzenia sinusów dostajemy

\dfrac{\sin (\beta-M)}{e}=\dfrac{\sin M}{R} \Rightarrow \beta=M+\arcsin (\frac{e}{R}\sin M).

Wektor położenia planety jest zatem równy:

\overrightarrow{ZP}=[e+R\cos\beta+\varrho \cos\alpha,R\sin\beta+\varrho\cos\alpha],

gdzie \alpha jest kątem CP z osią x. Oba kąty M, \alpha zmieniają się liniowo z czasem:

 M=\dfrac{2\pi}{T_1}+M_0,\; \alpha=\dfrac{2\pi}{T_2}+\alpha_0,

gdzie T_1,T_2 są okresami obiegu deferentu i epicyklu. Linie zakreślane przez P narysowane zostały wyżej dla przypadku Marsa i Wenus.

Z rysunku tego łatwo wyznaczyć M-v,r w funkcji M, czyli czasu.

Mamy bowiem kolejno:

\mbox{tg}\,(M-v)=\dfrac{ZE''}{CE''}=\dfrac{2e\sin M}{CE'+E'E''},

CE'=1^2-e^2\sin^2 M,\, E'E''=e\cos M.

Ostatecznie więc

\mbox{tg}\, (M-v)=\dfrac{2e\sin M}{\sqrt{1-e^2\sin^2 M}+e\cos M}.

Odległość r znajdujemy z tw. Pitagorasa. Wynik dla ruchu keplerowskiego znaleźć można w podręcznikach mechaniki niebios, np. klasycznej książce F.R. Moultona. Nasza konwencja jest zgodna z tradycją dawnej astronomii: mierzymy kąty od apogeum. Obecnie panuje zwyczaj mierzenia ich od perigeum/perihelium, różnią się więc o 180º, co daje nieco inne znaki.

Galileo Galilei, Dialog o dwu najważniejszych układach świata, 1632 (2/2)

Galileuszowy Dialog rozgrywa się w pałacu Sagreda w Wenecji, dokąd przybywają na dyskusję Filippo Salviati i Simplicio (pedanterią byłoby w tym miejscu wytykanie autorowi, że Sagredo i Salviati nigdy się nie spotkali). Ich wymiana myśli odbywa się więc nie później niż w roku 1614, kiedy obaj przyjaciele uczonego jeszcze żyli, a więc przed ogłoszeniem dekretu Kongregacji Indeksu w sprawie Kopernika, w czasie gdy swobodna dyskusja była jeszcze możliwa. Rozmowy podzielone są na cztery kolejne dni i nie zawsze trzymają się ściśle wyznaczonego tematu. Przydaje to Dialogowi naturalności, a autorowi stwarza okazję, aby zatrącić o pewne kwestie, nie trzymając się zawsze ustalonego porządku. Ten pozorny chaos Galileuszowych dyskusji był zamierzony, choć niektórzy czytelnicy czuli się z tego powodu zagubieni. Osobisty ton rozważań miał do odegrania niezwykle ważną rolę: czytelnik uświadamia sobie, że zwolennicy nowej kosmologii nie są jakimiś ignorantami czy szaleńcami, wręcz przeciwnie: znają większość tradycyjnej nauki i argumentów geocentrycznych, lecz odrzucają je po dojrzałym namyśle. Salviati jest Simpliciem, który nauczył się matematyki, przemyślał swoje poglądy i opanował wiele nowych idei. Sagredo, mając do wyboru argumenty tradycjonalistów i nowe idee, przychyla się z reguły do tych nowych, nie dlatego wszakże, że są nowe, lecz dlatego, że lepiej objaśniają świat, kiedy im się przyjrzeć bez uprzedzeń. Największą wartością Dialogu był właśnie pewien eksperyment poznawczy: wyobrażenie sobie świata na wzór kopernikański i rozważenie różnych tego konsekwencji. Okazuje się, że nie tylko można być zwolennikiem Kopernika, nie tracąc zdrowego rozsądku, ale że nie sposób już być konsekwentnym zwolennikiem Ptolemeusza. Galileusz sprowadził rozważania do ostrej dychotomii: albo Ptolemeusz, albo Kopernik. Pominął całkiem układ Tychona, choć można twierdzić, że z jego punktu widzenia rozwiązanie Tychona nic nie wnosiło, zajmował się bowiem głównie pytaniem, czy Ziemia jest planetą i się porusza, a w tej kwestii duński astronom był równie konserwatywny jak starożytni Grecy.

Giovanni Francesco Sagredo (Ashmolean Museum)

Pierwszy dzień rozmów poświęcony jest tematowi jedności materii we wszechświecie. Wedle Arystotelesa niebiosa zbudowane są z eteru, takie też stanowisko obowiązywało w zasadzie jezuitów, choć, jak pamiętamy, ich największy teolog, Bellarmin, prywatnie uważał, że niebiosa mogą być z ognia. Tak czy inaczej, zwolennicy tradycji nie chcieli żadną miarą uznać, aby Ziemia miała w czymś przypominać ciała niebieskie. Galileusz przede wszystkim pokazuje, że powszechnie znane i nauczane na uniwersytetach argumenty Arystotelesa są nic niewarte. Poprawia zresztą greckiego filozofa z upodobaniem niemal w każdej sprawie. Gdy Simplicio, który jest skarbnicą książkowych mądrości, przytacza opinię Arystotelesa, że ciała mają trzy wymiary: długość, szerokość i głębokość, gdyż liczba trzy jest doskonała, Salviati zauważa natychmiast, że nie ma czegoś takiego jak doskonałość sama przez się, gdyż doskonałość służy zawsze jakiemuś celowi: zwierzęta np. mają parę nóg albo cztery nogi, a nigdy trzy. Co do geometrii, proponuje inny sposób podejścia. Można bowiem z dowolnego punktu wytyczyć trzy wzajemnie prostopadłe proste. Simplicio nie całkiem rozumie, czemu akurat trzy – winę ponosi tu jego brak edukacji matematycznej. Galileusz nie wiedział, że mogą istnieć geometrie wielowymiarowe, ale jego podejście zadowoliłoby współczesnego fizyka: wymiar przestrzeni należy do faktów empirycznych i określamy go sprawdzając, jaki rodzaj geometrii stosuje się do przestrzeni. I oczywiście doskonałość liczby trzy nie ma tu nic do rzeczy.

U Arystotelesa kierunki do góry i w dół miały sens absolutny i związane były z elementami ognia i powietrza – naturalnie wznoszącymi się w górę, oraz wody i ziemi – naturalnie spadającymi w dół. Z eterem związany był ruch kolisty – co objaśniać miało wieczność i niezmienność świata nadksiężycowego. Galileusz kwestionuje te rozumowania, zawierające jako założenie to, czego się dopiero chce dowieść. „Wszystko to wygląda tak, jakby celem Arystotelesa było przemieszanie nam kart w ręku i dostosowanie planu architektonicznego do świata już zbudowanego, a nie budowanie świata wedle wskazań architektury. Jeżeli bowiem oświadczę, że we wszechświecie istnieć mogą tysiące ruchów kołowych, a co za tym idzie, tysiące ośrodków, to otrzymamy też wówczas tysiące ruchów w górę i w dół” – stwierdza Sagredo. Uczony rozmontowuje i unieszkodliwia krok po kroku całą arystotelesowską machinę argumentów, stanowiącą wówczas podstawową wiedzę, jaką wynosiło się z uniwersytetów. Trudno sobie wyobrazić, aby zadania tego podjął się ktoś przepełniony respektem dla instytucji akademickich. Galileusz nie mógł zniszczyć tradycyjnej kosmologii w sposób łagodny, operacja ta musiała też wywoływać reakcje obronne u tych, którzy wychowali się w arystotelesowskiej wierze. Nie doceniamy dziś siły tamtej tradycji i Dialog nie wywołuje już u nas wstrząsu intelektualnego, wtedy jednak chodziło o zakwestionowanie całego systemu wyjaśniania i wyobrażania sobie świata.

W niektórych założeniach Galileusz nie odbiega jednak od Arystotelesa: obaj uważali świat za doskonale uporządkowaną całość – po grecku „kosmos”. W kosmosie Arystotelesa ruchy prostoliniowe ograniczone były do bezpośredniego sąsiedztwa Ziemi, dlatego ruch prostoliniowy i naturalny musiał mieć początek i koniec. Także Galileusz wzdraga się przed ruchem prostoliniowym: „W dodatku zważmy, że ruch po linii prostej z natury swojej jest nieskończony, gdyż sama linia prosta jest nieskończona i nieokreślona. Jest więc niepodobieństwem, by coś ruchomego miało z przyrodzenia swego właściwość poruszania się po linii prostej, to jest do celu, którego nie sposób osiągnąć, ponieważ nie posiada on kresu. Jak zresztą sam Arystoteles bardzo słusznie zaznacza, przyroda nie nakreśla sobie zadań, które nie mogą być osiągnięte, i nie zwykła jest zmierzać tam, dokąd dojść nie można”. Widzimy, że droga do sformułowania I zasady dynamiki była jeszcze długa – Isaac Newton urodził się w roku śmierci Galileusza.

Chcąc, aby kosmos był uporządkowany, Galileusz zakłada w nim istnienie ruchów kołowych. W odróżnieniu od Arystotelesa uważa, że nie potrzebują one jednak żadnego poruszyciela, mogą trwać niezakłócone w nieskończoność. By wyjaśnić początek układu planetarnego, odwołuje się do swej hipotezy, w myśl której Stwórca wypuścił na początku planety z jednego punktu i spadały one ku Słońcu ruchem przyspieszonym aż do chwili, gdy każda osiągnęła przepisaną odległość od Słońca. Wówczas ich ruch zmienił kierunek na obiegowy, ale wartości ich prędkości się nie zmieniła. Kosmogonia w wydaniu Galileusza przypomina nieco jego własne eksperymenty, w których zmieniał on kierunek prędkości – np. po stoczeniu się kulki z równi pochyłej na płaski stół – i obserwował, że jej wartość pozostaje taka sama. Uczony traktował te spekulacje jako pewne uzupełnienie Platońskiego Timajosa, gdzie opowiedziana jest historia o zbudowaniu świata przez demiurga. Wyniki jego obliczeń zdawały się zgodne z danymi na temat planet. Matematyk Wielkiego Księcia nie mówił o siłach i ciężkości, tym bardziej ciężkości powszechnej, jego mechanika była kinematyką. Hipoteza kosmogoniczna Galileusza była później rozważana z całą powagą przez Isaaca Newtona, który zauważył, że grawitacja Słońca musiałaby zostać podwojona w chwili zmiany kierunku prędkości.

Sagredo pyta, czy prędkość nie mogłaby zostać nadana planecie w sposób skokowy, po co to spadanie i przechodzenie kolejnych prędkości? „Ja nie powiedziałem i nie śmiałbym twierdzić, że dla natury i Boga byłoby niemożliwe nadanie takiej, jak mówicie, prędkości, i to natychmiast. Twierdzę jedynie, że de facto natura tego nie czyni. Takie rozwiązanie stałoby poza naturalnym biegiem rzeczy, a więc należałoby do dziedziny cudów” – odpowiada Salviati. Galileusz podkreśla, że nie ogranicza w ten sposób boskiej wszechmocy, bada jedynie świat taki, jaki dany jest nam w doświadczeniu, tak a nie inaczej stworzony. Koronny zarzut wobec niego będzie oparty na niezrozumieniu natury działalności naukowej. Florentyńczyk czuł się badaczem kosmosu już stworzonego, zupełnie nie interesowały go pytania o atrybuty samego Stwórcy. Rozważając choćby niezobowiązująco, jak mógł powstać układ planetarny, ryzykował oskarżenie, że wkracza na teren zastrzeżony dla Księgi Rodzaju. Spekulacje na temat puszczenia w ruch machiny kosmicznej prowadził zresztą także Kartezjusz, katolik z pewnością nie mniej liczący się z głosem Kościoła niż Galileusz. W miarę poznawania praw ruchu nieuniknione były tego rodzaju spekulacje, zaglądające niejako Stwórcy przez ramię.

Rozumowania Arystotelesa nie miały wartości: „Ani Arystoteles, ani wy sami nigdy nie będziecie w stanie dowieść, że Ziemia de facto znajduje się w środku wszechświata. A jeżeli może być mowa o określeniu jakiegoś środka wszechświata, to okaże się, że raczej Słońce może być w nim umieszczone”. W trakcie dalszych rozważań Galileusz podkreśla, że nie sposób ustalić, czy wszechświat w ogóle ma jakiś środek. Słońce jest środkiem ruchu planet, nie znaczy to jednak wcale, że musi być zarazem środkiem całego wszechświata. Urzędowi czytelnicy ze Świętego Oficjum nie zwrócili bądź woleli nie zwracać uwagi na te stwierdzenia Dialogu i przypisano Galileuszowi pogląd, że Słońce jest w środku świata. Jeśli ani Ziemia, ani Słońce nie były środkiem, to pozostawała wizja Bruna i Kartezjusza: nieskończonego wszechświata z nieskończoną mnogością „środków” w postaci gwiazd okrążanych przez planety.

Kosmos Galileusza nie musi być niezmienny. Podobnie jak Ziemia nie byłaby doskonalsza, gdyby „była cała jednym rozległym piaszczystym pustkowiem czy kulą z jaspisu, czy też gdyby w czasie potopu zamarzły pokrywające ją wody, a ona stała się olbrzymim globem zlodowaciałym; gdyby na niej nic się nie rodziło, nic nie przeobrażało i nie zmieniało (…) Im bardziej zagłębiam się w niedorzeczność rozpowszechnionych pojęć, tym bardziej stają się one dla mnie lekkomyślne i bezsensowne. Czyż można sobie wyobrazić większą głupotę aniżeli nazywanie rzadkich kamieni, srebra i złota kosztownościami – a ziemi i błota marnościami? I jakże tym ludziom nie przychodzi tu na myśl, że jeśliby ziemia należała do takich rzadkości jak klejnoty i najcenniejsze metale, to nie znalazłby się książę, który by nie poświęcił worka diamentów i rubinów oraz czterech wozów złota, by mieć przynajmniej garść ziemi, wystarczającą do posadzenia w małym wazoniku jaśminu czy zasiania pomarańczy chińskiej, aby przyglądać się, jak wschodzi, rośnie, okrywa się pięknymi liśćmi, pachnącymi kwiatami, wdzięcznymi owocami. (…) Ci, którzy egzaltują się niezniszczalnością, niezmiennością itd., dochodzą, jak sądzę, do wypowiadania podobnych stwierdzeń jedynie dlatego, że w obawie przed śmiercią pragną przetrwać jak najdłużej”. Dla Galileusza Ziemia – taka, jaka jest – nie jest niedoskonała. Wcale nie przeszkadza mu myśl, że podobne do niej mogą być inne ciała niebieskie. Przekonanie, że cały kosmos ma służyć jedynie Ziemi i jej mieszkańcom, wkłada w usta Simplicia: „Dla wygody człowieka rodzą się konie, dla żywienia koni ziemia wydaje trawę, a obłoki dostarczają jej wody. Dla wygody i wyżywienia ludzi rodzą się trawy, zboża, owoce, zwierzęta, ptaki, ryby, i w ogóle, jeśli starannie zbadamy i zgłębimy wszystkie te rzeczy, dojdziemy do wniosku, że cel, ku któremu wszystko to zmierza, to potrzeba, pożytek, wygoda i przyjemność człowieka. A jaki pożytek mogłyby mieć dla rodzaju ludzkiego płody powstające na Księżycu czy na innej planecie? Bo chyba nie chcielibyście mnie przekonywać, że na Księżycu są również ludzie, korzystający z rodzących się na nim owoców; myśl taka bądź trąci bajką, bądź jest bezbożna”. Z argumentami tego rodzaju spotykał się Galileusz nie raz. Odpowiada, że nie wydaje mu się prawdopodobne, by na Księżycu byli ludzie, ale to jeszcze wcale nie oznacza, że nie może tam być żadnych zmian. Naszą wyobraźnię kształtują doświadczenia; ktoś, kto mieszkałby w lesie i nie znał żadnych zbiorników wodnych, nie potrafiłby sobie wyobrazić ryb ani statków przepływających oceany. Wrażliwość Galileusza jest raczej panteistyczna niż antropocentryczna: różnorodność i porządek w naturze są dla niego źródłem zachwytu, Stwórca w jego pojęciu nie ograniczył się tylko do zapewnienia bytu ludziom, lecz stworzył naturę godną podziwu i badania dla niej samej.

Simplicio opisuje swym rozmówcom Księżyc i wychodzi mu z rozumowań, że musi on być zrobiony ze szczególnie twardej i nieprzenikliwej materii. „Jakżeż piękny byłby ten materiał niebieski do budowania pałaców, jeśliby można było nabyć coś równie twardego i przezroczystego” – wzdycha Sagredo, po czym obaj z Salviatim zastanawiają się, czy mieszkańcy obijaliby się o te niewidzialne ściany, czy też nie – biorąc pod uwagę, że materia niebios jest także niedotykalna. Galileusz przedstawia argumenty za tym, że także Ziemia widziana z daleka byłaby podobna do Księżyca. Charakterystyczna jest jednak ostrożność, z jaką uczony przedstawia wnioski dotyczące tak odległych światów, jak dalekie planety – ostrożność ta bardzo kontrastuje z beztroską pewnością siebie wszystkich Simpliciów, z którymi przychodziło mu się stykać. Galileusz cały czas podkreśla, że rozumiemy bardzo niewiele. Wprowadza tu rozróżnienie poznania ekstensywnego i intensywnego. W sensie ekstensywnym zawsze skazani jesteśmy na znajomość drobnego ułamka tego, co jest we wszechświecie. „Ale biorąc pod uwagę drogę intensywną – o ile pojęcie intensywności oznacza intensywne, a więc doskonałe zrozumienie – umysł ludzki poznaje, zdaniem moim, niektóre zagadnienia tak doskonale i z taką absolutną pewnością, jaką posiada tylko przyroda. Takimi są właśnie czyste nauki matematyczne, a więc geometria i arytmetyka – w których rozum boży zna nieskończenie większą liczbę prawd – gdyż zna je wszystkie – jednak z tych niewielu znanych rozumowi ludzkiemu mieści się, według mnie, poznanie równe bożemu w obiektywnej pewności, gdyż dochodzi do zrozumienia zawartej w nich konieczności – a nie może chyba istnieć większa pewność aniżeli właśnie ta”. Ta piękna intuicja platońska stała się jednym więcej kamieniem obrazy dla sędziów uczonego. Warto zwrócić uwagę, że podobne przekonania nie były wyłączną własnością Galileusza: tak samo myśleli Kepler i Kartezjusz, i większość tych, którzy w XVII wieku stworzyli nowożytną naukę.

Dzień drugi Dialogu poświęcony jest kwestii ruchu obrotowego Ziemi wokół osi. Galileusz przytacza (ustami Sagreda) charakterystyczną anegdotę: „Byłem pewnego dnia w domu bardzo szanowanego w Wenecji lekarza. Jedni odwiedzali go ze względu na swoje studia, a inni przez ciekawość, by zobaczyć sekcję, przeprowadzaną ręką tego równie uczonego, jak sumiennego i zręcznego anatoma. Tego dnia właśnie zdarzyło się, że poszukiwał on miejsca, skąd biorą początek nerwy, na temat których toczy się sławny spór między lekarzami-galenistami i perypatetykami. Anatom pokazał, jak wielki pęk nerwów, wychodząc z mózgu i idąc przez potylicę, schodzi wzdłuż stosu pacierzowego, rozgałęziając się na całe ciało, tak że jedno tylko włókno, cieniutkie jak nić, dochodzi do serca. Zwracając się następnie do pewnego szlachcica, którego znał jako filozofa-perypatetyka i gwoli którego ze szczególną dokładnością odsłonił i zademonstrował to wszystko, zapytał go, czy mu to wystarcza i czy nabrał pewności, że nerwy biorą początek w mózgu, a nie w sercu, na co ów filozof po krótkim namyśle odpowiedział: «Pokazaliście mi to wszystko w sposób tak jasny i dotykalny, że gdyby tekst Arystotelesa, według którego nerwy powstają w sercu, nie był z tym sprzeczny, to musiałbym siłą rzeczy uznać wasze twierdzenie za prawdę»”. Galileusz uwielbiał dworować z niesamodzielności intelektualnej zwolenników Arystotelesa, którzy uznawali greckiego filozofa za wyrocznię we wszystkich sprawach, choć po części rozumiał, skąd się to bierze. Simplicio tłumaczy, że pisma Arystotelesa tworzą wspaniały, skomplikowany gmach i trzeba znać je wszystkie, by rozumieć właściwie ich treść. Rzeczywiście gmach wiedzy zbudowany, czy raczej nadbudowany, przez średniowiecze nad naukami Greka mógł imponować i stwarzać wrażenie ostatecznej prawdy. W czasach Galileusza tacy filozofowie, jak Borro czy Cremonini, przez całe życie nie zajmowali się niczym innym jak komentowaniem tego korpusu wiedzy i dociekaniem, co Filozof naprawdę miał na myśli. Ludzie o takim nastawieniu, nawet słysząc o wynalazku teleskopu, potrafili znaleźć ustęp u Arystotelesa, gdzie się o nim wspomina. Oczywiście Sagredo i Salviati bawią się, przywołując anegdoty tego rodzaju. Także astrologia i alchemia traktowane są niezbyt serio: „W podobny sposób alchemicy, pod wpływem uporczywego maniactwa, utrzymują, że wszystkie najwznioślejsze umysły świata zajęte były jedynie opisywaniem sposobów wytwarzania złota (…) Jest rzeczą nadzwyczaj zabawną rozczytywanie się w ich komentarzach do poetów antycznych, u których dopatrują się największych tajemnic ukrytych pod osłoną baśni: co oznaczały miłostki bogini Księżyca i jej zejście na ziemię w pogoni za Endymionem, jej gniew na Akteona, przemiana Jowisza raz w złoty deszcz – to znów w palące się płomienie”. Czytając takie fragmenty, zaczynamy się zastanawiać, jak bardzo wiarygodne były dla Galileusza opisy cudów chrześcijańskich, czy jeśli w ogóle traktował je serio, to nie sądził, że należałoby je odrzeć z otoczki zbyt naiwnych stwierdzeń. Jak się zdaje, niedługo przed Dialogiem uczony napisał jakiś traktat poświęcony naturalistycznym wyjaśnieniom cudów, który się jednak nie zachował.

Wśród argumentów przemawiających za wirowaniem Ziemi był i ten, że łatwiej wyobrazić sobie nieruchomy wszechświat z niewielką wirującą Ziemią niż odwrotnie. Sagredo mówi: „Uważałbym tego, kto mniema, że słuszniej jest kazać poruszać się całemu światu, byle tylko utrzymać w bezruchu Ziemię, za mniej rozsądnego od kogoś, kto wzniósłby się na szczyt waszej kopuły (*) tylko po to, by spojrzeć na miasto wraz z otaczającymi je osiedlami, i domagał się, by cała okolica obracała się dokoła niego, byleby on nie ponosił trudu obracania głowy”. Simplicio widzi jednak sytuację inaczej: „O ile jednak chodzi o potęgę Tego, który wszystko wprawia w ruch – a przecież jest ona nieskończona – to nie mniej Mu łatwo poruszyć wszechświat aniżeli Ziemię czy słomkę. A skoro ta potęga jest nieskończona, to dlaczego nie miałaby raczej objawiać się większa jej część aniżeli mniejsza?”

Standardowy argument przemawiający za nieruchomością Ziemi był taki, że gdyby ona wirowała ciało swobodnie upuszczone ze szczytu wieży musiałoby spaść daleko na zachód od jej podnóża. Odmianami tego argumentu były doświadczenia z armatami: strzelając pionowo w górę, powinniśmy zaobserwować podobny efekt przesuwania się Ziemi pod pociskiem, który musiałby spaść daleko od miejsca wystrzału. Długości strzałów na wschód i na zachód powinny się różnić od siebie. „Jaka szkoda, że artyleria nie istniała za czasów Arystotelesa. Przy jej pomocy pokonałby on niewiedzę i mówił bez żadnego wahania o sprawach wszechświata” – stwierdza sarkastycznie Sagredo. Galileusz szczegółowo analizuje takie sytuacje, wykazując, że ruch Ziemi nie wpływa na obserwowany przebieg zjawisk.

Od czasu do czasu broniący wciąż stanowiska kopernikańskiego Salviati czuje się w obowiązku przypomnieć, że jest to jedynie jego rola w Dialogu, a nie wewnętrzne przekonanie. Ale zarówno zwolennicy, jak przeciwnicy Kopernika (i Galileusza) uznali, że gra toczy się bardziej serio, niż twierdziły persony Dialogu.

Badanie konsekwencji względności ruchu zajęło dużą część rozważań tego dnia. Pojawia się tam także dość osobliwy fragment, w którym Galileusz stara się spojrzeć na spadek swobodny na obracającej się Ziemi z punktu widzenia kogoś, kto się nie obraca razem z nią. Prędkość wirowania Ziemi udzieli się wówczas spadającemu ciału i jego tor będzie jakąś linią krzywą. Jaką konkretnie krzywą? Łukiem okręgu kończącym się w środku Ziemi – odpowiada Salviati. Sam Galileusz mówił o tym fragmencie bizzarrìa – czyli fantazja, i rzeczywiście koncepcja jest osobliwa (i nieprawdziwa). Dyskusje na takie wydumane tematy, jak tor spadku do środka Ziemi, miały już swoją tradycję i posunęły naprzód rozumienie fizyki ruchu; słynna wymiana listów na ten temat miała odbyć się w przyszłości między Robertem Hookiem a Isaakiem Newtonem i stała się ważnym bodźcem dla profesora z Cambridge.

Innym argumentem przeciwko ruchowi obrotowemu Ziemi był brak obserwowanej siły odśrodkowej. Galileusz stara się wykazać, że taka siła w ogóle w przypadku Ziemi nie występuje. Idzie tu zbyt daleko. Trzydzieści lat później Isaac Newton, nieznany wtedy jeszcze nikomu, czytając Dialog, obliczy wartość tej siły i udowodni, że jest ona wprawdzie znacznie mniejsza od siły ciążenia, ale różna od zera.

Dzieło Galileusza stanowiło raczej początek, wstęp do dalszych badań. Autor, wykazując cierpliwie, skutecznie i konsekwentnie, że Arystoteles nic nie wiedział o ruchu, działał na współczesnych mu konserwatystów zaiste jak artyleria.

Na celowniku uczonego znalazła się antykopernikańska książeczka Lochera, ucznia Christopha Scheinera, prawdopodobnie ich wspólne dzieło.

Spiralne spadanie ciał na obracającą się Ziemię ze sfery Księżyca. Trwa sześć dni (Johann Georg Locher, Disquisitiones mathematicae, de controversiis et novitatibus astronomicis, Ingolstadt 1614). Oś obrotu Ziemi νλ jest na rysunku pozioma; spadek kuli z punktu A nad równikiem odbywa się po spirali, która prostopadle przecina rysunek aż do punktu B. Linia przerywana zaczynająca się w γ jest torem kuli spadającej znad miejsca na Ziemi położonego w umiarkowanej szerokości geograficznej (tak jak Ingolstadt). Jezuici wyobrażali sobie, że cała sfera Księżyca musiałaby u Kopernika wirować w ciągu doby.

SAGREDO: Ach, jakież piękne rysunki, co za ptaki, co za kule – a co to za inne piękne rzeczy?

SIMPLICIO: To kule, które przybywają ze sfery księżycowej.

SAGREDO: A to, cóż to takiego?

SIMPLICIO: To małża, z gatunku tych, które u nas w Wenecji nazywają buovoli. I ona też przybywa ze sfery księżycowej.

SAGREDO: Tak jest istotnie. Oto dlaczego Księżyc wywiera tak wielki wpływ na pewne stwory morskie z gatunku ostrygowatych.

Otóż autorzy ci, chcąc zdyskredytować ideę ruchu Ziemi, postarali się wykonać pewne obliczenia: ile mil na godzinę przebywa punkt na równiku, a ile na innych równoleżnikach, a także jaką drogę przebędzie w ciągu minuty, a nawet sekundy. Cel propagandowy tych obliczeń był oczywisty: prędkość wirowania Ziemi jest porównywalna z prędkością dźwięku, a więc wydaje się ogromna nawet i dziś. Chodziło o to, by idea ruchu Ziemi wydała się absurdalna. Autorzy następnie wyobrażają sobie spadek kuli armatniej ze sfery Księżyca, co miałoby, ich zdaniem, trwać sześć dni.

„Otóż, jeśliby wszechmocą boską czy też za sprawą jakiegoś anioła cudownie została przeniesiona tam, wysoko, wielka kula armatnia, umieszczona w naszym zenicie i puszczona stamtąd swobodnie, to wówczas, zdaniem autora i moim – mówi Simplicio – byłoby rzeczą najbardziej niewiarygodną, by spadając w dół, utrzymywała się zawsze na linii naszego pionu, w ciągu tylu dni zachowując wciąż wraz z Ziemią ruch obrotowy naokoło jej środka, zakreślając na równiku linię spiralną w płaszczyźnie tego największego koła, podczas gdy na równoleżnikach zakreślałaby linie spiralne naokoło stożków, a na biegunach spadałaby po zwykłej linii prostej”. Salviati pyta o założenia dotyczące spadku ze sfery Księżyca na Ziemię. Jezuici wyobrażali sobie, że spadanie takie byłoby jednostajne, w dodatku popełnili prosty błąd obliczeniowy: skoro cała sfera Księżyca obraca się raz na dobę, to spadanie z taką prędkością do centrum powinno zająć 2π razy krócej, czyli mniej niż 4 godziny, a nie sześć dni. Już lepiej z geometrią radzą sobie bednarze – zauważa Salviati. Przy okazji przedstawia prawo spadku przyspieszonego: „Studiowałem wszystkie te sprawy z największą radością i zachwytem, widząc, że powstaje cała nowa dziedzina wiedzy. Dotyczy ona spraw, o których napisano już setki tomów, a żadne z nieskończenie wielu cudownych odkryć, które obejmuje, nie zostało zauważone i zrozumiane przez nikogo wcześniej, aż dopiero przez naszego przyjaciela [tj. Galileusza – J.K.]”. Galileusz oblicza, jak długo spadałaby kula z wysokości Księżyca, jeśli wiadomo, że z wysokości stu łokci spada w ciągu pięciu sekund. Oczywiście z punktu widzenia uczonego nie ma powodu, aby spadek następował po jakiejś linii spiralnej. Prawo spadku swobodnego i własności ruchu przyspieszonego po raz pierwszy pojawiają się tu w druku. Było to odkrycie rzeczywiście ogromnej wagi – jeszcze jedno z odkryć prowadzących w stronę mechaniki Newtona.

Prawo odkryte przez Galileusza stosować się miało do wszystkich ciał, bez rozróżnienia lekkich i ciężkich, inaczej niż u Arystotelesa, który ruch wiązał z naturą danego ciała. „Jeżeli wymienione tu rzeczy są z natury swej różne, a rzeczy z natury różne nie mogą mieć wspólnego ruchu, to należałoby (…) pomyśleć o czymś innym, aniżeli tylko o dwóch ruchach, w górę i w dół. Jeśli trzeba wynaleźć jeden ruch dla strzał, inny dla ślimaków, jeszcze inny dla kamieni – jakiś inny jeszcze dla ryb, to trzeba by pomyśleć również o dżdżownicach, topazach i grzybkach, które z przyrodzenia swego nie różnią się mniej jedne od drugich aniżeli grad i śnieg”. Książeczka Lochera i Scheinera zostaje wykpiona na wielu stronach, Galileusz zasłużenie traktuje ją jak stek głupstw. Bo też jezuiccy autorzy, gromadząc swe argumenty, nie próbowali w ogóle zrozumieć stanowiska strony kopernikańskiej. Straszyli katastrofami, jakie miałyby wynikać z ruchu Ziemi, nie zastanawiając się nad tym, że gdyby naprawdę teoria kopernikańska była taka łatwa do obalenia, to jej zwolennikami nie byliby najwybitniejsi uczeni epoki, Kepler i Galileusz. Istniała realna trudność przestawienia wyobraźni na kopernikanizm, nawet Galileusz miał z tym czasami kłopoty, było to dla ludzi tej epoki zadaniem trudnym. Ale istniał też opór przed kopernikanizmem wynikający ze złej nauki i złej naukowej wiary.

Następnym omawianym autorem jest Scipione Chiaramonti. „Gdybym nie miał nadziei, że od tego drugiego autora usłyszę coś mądrzejszego, to niewiem, czy nie zdecydowałbym się raczej na przejażdżkę gondolą w poszukiwaniu świeżości” – stwierdza bez ogródek Sagredo. Galileusz udowadnia, że Chiaramonti nie zna teorii, którą zawzięcie krytykuje. Tenże autor wystąpił też niefortunnie w sprawie odległości gwiazdy nowej obserwowanej przez Tychona, dowodząc, że z pewnością leży ona poniżej Księżyca.

Rozważania te należały już do dnia trzeciego Dialogu. Był on poświęcony ruchowi rocznemu Ziemi. Arystoteles dowodził, że gwiazdy zajmują obszar sferyczny i obracają się raz na dobę wokół Ziemi – z tego powodu uważał wszechświat za skończony. Jeśli jednak odrzucić jego założenie, przyjąć ruch dobowy Ziemi i zgodzić się na nieruchome gwiazdy, to znika powód, by uważać świat za skończony. Równie dobrze może on być nieskończony i nie mieć żadnego kształtu.

Obserwacje wskazują, że planety mają swój środek ruchu w Słońcu – w tym punkcie zgodni byli Tycho Brahe i Kopernik. Pozostaje więc do rozstrzygnięcia, czy Słońce, czy raczej Ziemia poruszają się ruchem rocznym. Zdaniem Salviatiego-Galileusza więcej przemawia za nieruchomym Słońcem. Oprócz dawniej już znanych argumentów przedstawił on nowy, wywodzący się z obserwacji plam słonecznych. Ich przesuwanie pokazuje, że Słońce wiruje wokół osi. Okazuje się jednak, że w różnych porach roku tory plam na tle tarczy słonecznej mają różny kształt. W czerwcu i grudniu są prostoliniowe i tworzą ustalony kąt z ekliptyką, w marcu i wrześniu natomiast mają kształt łuków. Najprostsze wyjaśnienie zjawiska daje teoria Kopernika: oś Słońca ma stałe nachylenie do płaszczyzny orbity Ziemi i w ciągu roku oglądamy raz nieco więcej południowej półkuli Słońca, raz nieco więcej jego półkuli północnej. Nie potrzeba już żadnych innych ruchów, aby objaśnić to, co się obserwuje. Dla Galileusza takie wirowanie wokół osi nie wymagało podtrzymywania. Podobnie rzecz się ma z Ziemią: jej oś obrotu nachylona jest do płaszczyzny orbity – czego skutkiem są zmiany pór roku. Kopernik, aby zachować stałość kierunku osi ziemskiej, przyjmował jeszcze dodatkowy trzeci ruch Ziemi, Galileusz go nie potrzebował.

W Dialogu Galileusz twierdzi, że odkrył nachylenie osi Słońca do ekliptyki prowadząc obserwacje z willi Le Selve, a więc przed rokiem 1614. Wydaje się to mało prawdopodobne; dokładne obserwacje plam i ich ruchu pojawiły się w monumentalnej książce Christopha Scheinera Rosa Ursina, która ujrzała światło dzienne w czasie, gdy Galileusz pisał Dialog. Dopiero w 1629 roku dostrzegł kopernikańskie wyjaśnienie zjawiska i zamieścił w książce. Znowu okazało się, że herkulesowe trudy Scheinera zaowocowały zgrabnym argumentem przeciwko Ptolemeuszowemu układowi świata. Oczywiście można wyjaśnić każde zjawisko równie dobrze w ziemskim układzie odniesienia, trzeba jednak przypisać wtedy Słońcu wiele ruchów zamiast jednego ruchu obrotowego. Z kopernikańskiego punktu widzenia wszystko układało się w konsystentną całość: wszystkie ruchy obrotowe i obiegowe zachodzą bowiem w jednym kierunku i nie potrzeba z każdym nowo odkrytym zjawiskiem dopisywać wciąż jakichś nowych ruchów.

Co do osobistej uczciwości Galileusza, nie ma twardych dowodów, że korzystał on z obserwacji Scheinera, pewne jest natomiast, iż ponownie dostrzegł on więcej niż jezuicki astronom, który poświęcił znaczną część swego dzieła na jałowy z natury (choć pasjonujący dla uczestników) spór o pierwszeństwo odkrycia plam na Słońcu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że mnogość i dokładność obserwacji, jakkolwiek potrzebne, ważne są tylko wtedy, gdy pozwalają nam coś więcej zrozumieć ze sposobu funkcjonowania świata. Jeden koń arabski pobiegnie szybciej niż sto koni fryzyjskich.

W dniu trzecim Dialogu Galileusz wraca też do książeczki Lochera i przytacza inne jeszcze wnioski, do których – wedle jezuity – prowadzić miał kopernikanizm: „W tak fantastycznym układzie świata trzeba głosić różne kapitalne bzdury, na przykład takie, że Słońce, Wenus i Merkury znajdują się pod Ziemią, że materie ciężkie ruchem naturalnym poruszają się ku górze, a lekkie w dół; że Chrystus, nasz Pan i Zbawiciel, wstąpił do piekieł i zstąpił na niebiosa, gdy zbliżał się ku Słońcu; że gdy Jozue rozkazał Słońcu, by się zatrzymało, to Ziemia się zatrzymała, bądź też Słoń-

ce poruszać się zaczęło w kierunku przeciwnym do Ziemi; że gdy Słońce jest w znaku Raka, to Ziemia biegnie przez Koziorożca, że zimowe znaki zodiaku wywołują lato, a letnie zimę; że nie gwiazdy wschodzą i zachodzą dla Ziemi, lecz Ziemia wschodzi i zachodzi dla gwiazd; że wschód zaczyna się na zachodzie, a zachód na wschodzie i że jednym słowem, wywraca się cały porządek świata”.

Najsłabszą częścią Dialogu jest dzień czwarty, mający w zamyśle autora dostarczyć najsilniejszego argumentu za ruchem Ziemi. Tym argumentem jest istnienie pływów na morzach. Simplicio odnosi się do pomysłu sceptycznie:

„SIMPLICIO: Powiem jednakże z tą swobodą, która wśród nas jest dozwolona, że wprowadzanie tu ruchu Ziemi i robienie go przyczyną przypływu i odpływu w nie mniejszej mierze wydaje mi się pomysłem z bajki niż wszystkie inne, o których dotąd słyszałem; a gdyby mi nie podano innych wyjaśnień, bardziej odpowiadających prawom przyrody, to bez obawy powziąłbym przeświadczenie, że ma się tu do czynienia ze zjawiskiem nadprzyrodzonym, a więc cudownym i niedostępnym dla umysłów ludzkich, jak zresztą i nieskończona liczba innych zjawisk, zależnych bezpośrednio od wszechmogącej ręki Boga.

SALVIATI: (…) wśród wszystkich przyczyn, które przytoczone były dotychczas jako prawdziwe, żadna, jakiekolwiek byśmy stosowali zabiegi, nie byłaby w stanie wyjaśnić podobnych zjawisk. Albowiem ani przy pomocy światła Księżyca czy Słońca, ani umiarkowanej ciepłoty, ani różnic głębiny nie zdoła się w sztuczny sposób spowodować, aby woda zawarta w nieruchomym naczyniu poruszała się tam i z powrotem, aby wznosiła się i opadała, i to w jednym miejscu tak, a w drugim inaczej. Jeśli jednak bez żadnych sztuczek i w najnaturalniejszy sposób, wprowadzając naczynie w ruch, potrafię dokładnie odtworzyć wszystkie te zmiany, które widzi się na wodach mórz, to dlaczego mielibyście odrzucić takie wyjaśnienie i uciekać się do cudu.

Cały ten fragment i jego dalszy ciąg wkraczają na ryzykowny temat cudów, przynajmniej werbalnie. Galileusz tłumaczy, że gdyby w sposób cudowny nadać Ziemi niejednostajny ruch, to w jego następstwie wody zaczną – w sposób najzupełniej naturalny – poruszać się tak, jak to widzimyw zjawisku pływów. Dalej zaś wyjaśnia, że zamiast cudownego poruszania Ziemią wystarczy jej ruch naturalny, taki jak u Kopernika. Rozumowanie uczonego nie tylko odzierało zjawisko pływów z wszelkiej cudowności, ale też sprawiało wrażenie, iż inne wyjaśnienie jest niemożliwe. W ten sposób istnienie pływów byłoby dowodem, że ruch Ziemi jest „prawdą absolutną” – wbrew najgłębszemu przekonaniu Maffeo Barberiniego. Swoistym dowodem uznania ze strony Kościoła był fakt, że nikt nie próbował argumentacji Galileusza kwestionować na gruncie naukowym, jakby zgadzano się z nim, że inne wyjaśnienie naukowe i naturalne jest niemożliwe.

Tymczasem teoria Galileusza była pod wieloma względami nieudana: nie tłumaczyła okresów powtarzania się przypływów i nie wyjaśniała, czemu występują one dwa razy na dobę. Uczony niewiele wiedział na temat samego zjawiska i niezbyt przejmował się tym, co wiedział. Znane są w nauce, i nie tylko w nauce, takie przypadki ślepego przywiązania do własnych idei. Galileusz, który niezmiernie łatwo popadał w mentorski ton wobec innych, tutaj sam nie potrafił sprostać wymaganiom, jakie należy postawić porządnej teorii.

Nie zmienia to jednak faktu, że Dialog jest książką wyjątkową, pierwszą tak dobrze pomyślaną i przeprowadzoną argumentacją na rzecz ruchu Ziemi. Choć z naukowego punktu widzenia nie zawiera żadnego absolutnego dowodu słuszności kopernikanizmu, pokazuje, że jest to pogląd naukowo spójny, nie prowadzący do sprzeczności i zupełnie prawdopodobny. Dowody na rzecz kopernikanizmu jeszcze długo później były jedynie pośrednie, ale świat stawał się zrozumiały, gdy patrzeć na niego z tej właśnie perspektywy. Dyskusja Galileusza, mimo polemicznej werwy, jest na ogół rzetelna; mało kto tak dogłębnie jak on przemyślał argumenty zwolenników Arystotelesa i nikt wcześniej nie poddał ich tak druzgocącej krytyce. Wielką zasługą historyczną kopernikanizmu była właśnie zmiana spojrzenia na usytuowanie Ziemi i człowieka w kosmosie, Galileusz bardziej niż ktokolwiek inny przyczynił się do przeprowadzenia tej przemiany obrazu świata.

(*) Chodzi o słynną kopułę na katedrze florenckiej autorstwa Filippa Brunelleschiego

Jak Ptolemeusz nie odkrył prawa Snella

Klaudiusz Ptolemeusz był astronomem i astrologiem, wierzył zapewne w boskość ciał niebieskich i studiowanie ich ruchów traktował jako udział w pewnym misterium. Bo też zrozumienie każdej, nawet drobnej tajemnicy świata ma w sobie coś z misterium i z obrzędu wtajemniczenia. Nie trzeba do tego mieszać ludzi w szatach rytualnych, profesjonalistów, którzy zazwyczaj niczego nie rozumieją. Nie potrzeba pleść o Bogu, o którym wszyscy wiemy bardzo niewiele.

Wyjaśnienie ruchu planet musiało Ptolemeuszowi przynieść wielką satysfakcję: dokończył dzieła wielu pokoleń. My dzisiaj patrzymy na jego teorię jak na wstęp do Kopernika i Keplera, lecz przez czternaście wieków uważano ją za niedościgniony wzór. Geocentryzm nikomu właściwie nie przeszkadzał, był oczywisty, tak jak my uważamy za oczywistość, że Ziemia się porusza, choć nie każdy potrafiłby wskazać doświadczalne dowody tego faktu. Ptolemeusz zresztą doskonale sobie zdawał sprawę z możliwości ruchu Ziemi, odrzucał ją przedstawiając pewne argumenty, a więc nie z braku wyobraźni.

Był zawodowym uczonym, zajmował się całością nauk matematycznych, a więc także geografią i skalami muzycznymi oraz optyką. Pierwszy opisał ilościowo i doświadczalnie zbadał zjawisko załamania światła. Używał do tego następującego przyrządu.

ptolemy_refraction

Światło biegnie po łamanej ZEH, DEB jest linią rozdziału dwóch ośrodków, np. na dole mamy wodę albo szkło (w kształcie połowy walca), a u góry powietrze. Koło zaopatrzone jest w podziałkę w stopniach. Uczony mierzył kąty padania i oraz załamania r. Oto jego wyniki dla granicy powietrze-woda.

 

i r
10 8
20 15,5
30 22,5
40 29
50 35
60 40,5
70 45,5
80 50

Jest to rzadki przypadek starożytnej pracy eksperymentalnej poza astronomią. Optyka była przedłużeniem astronomii, więc dość naturalne było zainteresowanie zjawiskami świetlnymi. Tabelka Ptolemeusza nie jest jednak do końca wynikiem doświadczalnym, zauważymy to, analizując dokładniej wartości kątów załamania i ich różnice.

i r pierwsze różnice drugie różnice
10 8 8
20 15,5 7,5 -0,5
30 22,5 7 -0,5
40 29 6,5 -0,5
50 35 6 -0,5
60 40,5 5,5 -0,5
70 45,5 5 -0,5
80 50 4,5 -0,5

Uczony najwyraźniej „poprawiał” surowe dane eksperymentalne, być może nawet nie wykonał wszystkich pomiarów, zachował się jak niesumienny student podczas zajęć laboratoryjnych: i tak przecież wiadomo, co ma wyjść. Nie należy z tego powodu wszczynać larum, że przyłapaliśmy Ptolemeusza na oszustwie: w jego czasach i jeszcze bardzo długo potem starano się raczej uzyskać pewną formułę, jakiś rodzaj matematycznego zrozumienia zamiast relacjonować listę wyników obarczonych błędami. Teoria i eksperyment spotykały się w nieco innym miejscu niż dziś. Ptolemeusz zapewne chciał po inżyniersku rozumieć, skąd się biorą liczby w jego tabelce. Funkcja liniowa tu nie pasuje, bo wówczas różnice byłyby stałe. Jeśli drugie różnice (czyli różnice kolejnych różnic) są stałe, to znaczy, że opisujemy obserwowaną zależność funkcją kwadratową (*). Jej wykresem będzie parabola.

woda

Czerwone kropki są prawidłowymi wynikami dla kątów załamania w wodzie. Błędy nie są wielkie, choć znacznie przewyższają niedokładności tolerowane wówczas w astronomii. Podobne dane przedstawia Ptolemeusz dla szkła, także i one są dopasowane do paraboli.

szklo

W istocie Ptolemeusz stracił okazję do odkrycia prawa bardziej zadowalającego pod względem matematycznym. Podał on bowiem także wyniki dla załamania z wody do szkła. Także i tym razem dopasował je do funkcji kwadratowej, choć z pewnymi anomaliami. Nie zauważył jednak, że skoro ma dane dla granic ośrodków powietrze-woda oraz szkło-woda, to kąty dla załamania z wody do szkła powinny już wynikać z poprzednich danych. Wystarczy bowiem wyobrazić sobie następującą sekwencję ośrodków: woda-powietrze-szkło. Dla obu granic znamy zależności miedzy kątami po obu stronach (Ptolemeusz wiedział, że kierunek biegu promieni nie ma znaczenia w załamaniu, wyobrażał sobie zresztą nie promienie świetlne, lecz promienie wzrokowe, które wybiegają z oka). Możemy sobie następnie wyobrazić, że warstwa powietrza staje się coraz cieńsza: kąty w wodzie i w szkle cały czas są takie same, logicznie jest więc przypuścić, że pierwsze dwie zależności dają nam tę trzecią (woda-szkło). Ptolemeusz nie poszedł tą drogą i chyba nie zauważył, że przybliżenie kwadratowe jest nie do utrzymania dla trzeciej pary ośrodków. W gruncie rzeczy prawo Snella, choć takie proste, wymaga spojrzenia na zjawisko załamania w odpowiedni sposób, mieści w sobie od razu pewną teorię. Nie miejmy za złe Ptolemeuszowi w II w.n.e., że nie poradził sobie z problemem, który jeszcze na początku wieku XVII okazał się za trudny dla samego Johannesa Keplera. Ostatecznie prawo załamania odkrył Ibn Sahl, żyjący w X wieku, kiedy nasi przodkowie kryli się po lasach, a w XVII wieku niezależnie od siebie Thomas Harriot, Willebrord Snell i René Descartes. Tylko ten trzeci opublikował to prawo, a także jego mechaniczne uzasadnienie, zresztą fałszywe.

(*) Łatwo zauważyć, że różnice dla funkcji kwadratowej są liniową funkcją argumentu. W przypadku biegu promieni z powietrza do wody Ptolemeusz stosuje (niejawnie) funkcję

r=\dfrac{33}{40}i-\dfrac{1}{400}i^2.

Funkcja odwrotna nie jest już kwadratowa (musimy rozwiązać ostatnią równość względem i). Zatem złożenie tej funkcji odwrotnej z funkcją kwadratową nie może nam dać funkcji kwadratowej dla trzeciej pary ośrodków.

Dane Ptolemeusza

 

Czy ogon macha psem? – o pewnym argumencie na rzecz heliocentryzmu

W listopadzie 1948 roku Albert Einstein napisał w liście do starego przyjaciela:

U nas, jak dotąd, wszystko dobrze. Także moja siostra nie cierpi, choć obiektywnie jej stan pogarsza się w sposób widoczny. Czytam jej co wieczór – dziś np. dziwne argumenty wysuwane przez Ptolemeusza przeciwko poglądowi Arystarcha, że Ziemia się obraca, a nawet obiega Słońce. Nie mogę się oprzeć skojarzeniu z niektórymi argumentami współczesnych fizyków: uczone i wyszukane, ale bez wyczucia. Ocena wagi argumentów w roztrząsaniach teoretycznych to zawsze kwestia intuicji.

Maja Einstein cierpiała po udarze i powoli gasła, była jednak sprawna umysłowo, toteż brat czytał jej wieczorami rozmaite książki, przeważnie klasyczne (Maja miała doktorat z filologii romańskiej). W sprawie mechaniki kwantowej Albert Einstein zapewne się mylił, miał jednak rację, że póki dane rozwiązanie naukowe dopiero się kształtuje, jest in statu nascendi, dopóty nie ma prostego sposobu ustalenia, jakie argumenty są trafne, a jakie nie, trzeba zawierzyć intuicji.

Dyskusja na temat tez kopernikańskich była długa i zażarta. Spojrzymy tu tylko na jeden argument, który sam nie miał jakiejś ogromnej wagi i niczego nie przesądził, ale wiązał się wyraźnie z wyobrażeniem wszechświata. Według Kopernika porusza się niewielka Ziemia, a nie ogromne niebo. W szczególności to owa niewielka Ziemia krąży wokół znacznie większego Słońca, a nie na odwrót.

Johannes Kepler pisał (Astronomia nova, 1609, Introductio): „Popatrzmy tedy na ciała Ziemi i Słońca i zdecydujmy, któremu z nich bardziej przystoi być źródłem ruchu tego drugiego. Czy to Słońce, które porusza także pozostałe planety, porusza Ziemią, czy też Ziemia – Słońcem, poruszającym owe pozostałe [planety] i tylekroć od niej większym?” Myślał tu o układzie Tychona Brahego, w myśl którego wszystkie planety prócz Ziemi krążą wokół Słońca. Dla Keplera było to nieprawdopodobne, gdyż uważał, że to Słońce jest źródłem siły poruszającej planetami, z jego punktu widzenia układ Tychona nie miał uzasadnienia dynamicznego, bo ruchem Słońca wokół Ziemi rządziłoby wówczas jakieś inne i odrębne prawo. Ponadto Słońce jest znacznie większe od Ziemi. Mamy więc ogon machający psem.

cyrano

Co wiedziano na temat rozmiarów Słońca i Ziemi? Astronomowie mieli zwyczaj używania kąta, tzw. paralaksy (dziennej). Paralaksa Słońca to kąt, pod jakim ze Słońca widać byłoby promień Ziemi. Oczywiście, niełatwo taki kąt znaleźć. Od starożytności wierzono, iż kąt ten wynosi 3′, Kepler przypuszczał, że równy on jest 1′, pod koniec wieku XVII znano już w przybliżeniu prawidłową wielkość: p\approx 9''. Z trójkąta prostokątnego na rysunku łatwo wyznaczyć odległość Słońca w jednostkach promienia Ziemi. Ten sam rysunek moglibyśmy zastosować, zamieniając miejscami Słońce i Ziemię: otrzymalibyśmy wówczas kątowy promień tarczy słonecznej widzianej z Ziemi \theta. W takim razie stosunek promienia Słońca R_S do promienia Ziemi R_Z równy jest

\dfrac{R_S}{R_Z}=\dfrac{\sin\theta}{\sin p}\approx \dfrac{\theta}{p}\approx \dfrac{16'}{p}.

(Sinusy małych kątów możemy zamienić wielkościami samych kątów.) Ptolemeusz sądził więc, że Słońce jest 5 razy większe od Ziemi, Kepler – że jest 15 razy większe, a naprawdę jest ono przeszło sto razy większe.

Digges_Leonard_1596_A_prognostication_everlastinge_of_right_good_effect_Page_15(1)

Leonard Digges, Prognostication Everlasting, 1596

Co odpowiadano na taki argument? Uczony jezuita Giovanni Riccioli w swoim niezwykle obszernym i kompetentnym dziele Almagestum novum (1651) nie miał innego wyjścia niż zwalczać Kopernika, gdyż tak postanowił Kościół Święty, a przynajmniej ówczesny papież, w sprawie Galileusza. Na argument, iż łatwiej i mniejszym kosztem byłoby Bogu i Naturze poruszać niewielką Ziemią zamiast ogromnym niebem, Riccioli stwierdza, że po pierwsze wysiłek nie jest tu aż tak wielki, ponieważ we wszechświecie ruch nie napotyka żadnego oporu, a po drugie Bóg oraz Inteligencje łatwo by sobie poradziły, nawet gdyby jakieś opory występowały.

Huygens_Christiaan_1698_The_celestial_worlds_discoverd_Page_15

Christiaan Huygens, Cosmotheoros, wyd. ang., 1698 (wartość paralaksy Słońca jest już mniej więcej znana)

Popularną wersję odpowiedzi znajdziemy u Besiana Arroya, dokora Sorbony i teologa miasta Lyonu, który w 1671 roku napisał książeczkę Le Prince Instruit (Władca oświecony), zadedykowaną samemu królowi, w której oświeca przyszłych polityków. Otóż Ziemia tkwi nieruchomo w środku, ponieważ jest ciężka. Zgodnie z fizyką Arystotelesa, gdyby nawet się poruszyła, to tylko ruchem prostoliniowym, bo ciężkie ciała spadają ku centrum świata. Gwiazdy zaś (tzn. wszelkie ciała niebieskie) „wedle swej naturalnej dyspozycji są lekkie, okrągłe i ustanowione, aby oświetlać Ziemię, toteż muszą się poruszać zgodnie ze swą naturalną skłonnością i dążnością, jaką dał im Wszechmocny”. Śmiechu warty jest Kopernik, w jego systemie jest tak, jakbyśmy przenosili komnaty, stoły i całe domostwa w pobliże pochodni, by je oświetlić, zamiast wnieść pochodnię do środka. Zwolennicy filozofii Arystotelesa nie wierzyli w jedność materii: dla nich ciała niebieskie były z eteru, nie miały więc bezwładności i stosunkowo nietrudno było nimi poruszyć. Inaczej to wyglądało dla tych, którzy jak Kepler i Galileusz, szukali jednolitych praw i jednolitej materii w całym wszechświecie.

Chrześcijanie tradycyjni wierzyli także, że cały świat stworzony został dla człowieka, jego rozmiary świadczyły o potędze Boga. Sceptycy widzieli to nieco inaczej. Cyrano de Bergerac pisał: „Dorzuć pan do tego nieznośną a właściwą ludziom pychę, która wmówiła im, że Naturę dla nich jedynie stworzono, jak gdyby ktoś mógł dać wiarę, że Słońce, olbrzymie ciało 434 razy większe od Ziemi [chodzi o objętość – J.K.], zapalono tylko z tej racji, aby dojrzewała ich nieszpułki i aby obradzała kapusta” (Tamten świat, przeł. J. Rogoziński). Bernard Le Bovier de Fontenelle dopowiadał: „Do owego szalonego Ateńczyka niejako podobni jesteśmy, który sobie uroił, że wszystkie okręty do portu Pirejskiego przybijające do niego należały. Nasze szaleństwo w tym się wydaje, iż mniemamy, że cały świat dla naszych szczególnie stworzony został wygód, i gdy się pytamy filozofów, na co się przyda tak wiele gwiazd stałych, których jedna część też by czyniła skutki, które wszystkie razem czynią, odpowiadają ozięble, iż do ukontentowania oczu ich służą” (przeł. E. Dębicki, przekład uwspółcześniony. za: W. Voisé, Historia kopernikanizmu w dwunastu szkicach). Książkę Fontenelle’a przełożył na polski ksiądz pijar Eustachy Dębicki w 1765 roku, a więc osiemdziesiąt lat po jej napisaniu. W 1687 roku kwestię, co krąży wokół czego rozstrzygnął Isaac Newton. Stwierdził z pewną satysfakcją, że nikt dotąd nie miał racji, gdyż planety i Słońce krążą wokół wspólnego środka masy, więc ściśle biorąc także Słońce nie jest nieruchome.

W połowie wieku XVIII do przeszłości należały nie tylko fizyka Arystotelesa i boje o kopernikanizm, ale zdążył zapanować i upaść także kartezjanizm, i to nawet we Francji, gdzie był najmocniejszy. Nikt poważnie już nie wątpił w mechanikę Newtona. Rewolucja naukowa XVII wieku dopiero teraz zaczęła docierać także do Polski. Ksiądz Jędrzej Kitowicz, nie do końca świadomie, daje świadectwo potwornego zacofania, z jakiego zaczęto się wówczas wydobywać:

W akademiach zaś publicznych, czyli generalnych, jako to krakowskiej, zamojskiej i wileńskiej, prócz nauk dopiero wyliczonych były nadto: nauka matematyki wszelkiego rodzaju, astrologii, geografii, geometrii, kosmografii, do tego: jurisprudencji, medycyny, i zwały się te akademie universitates. Co się tycze ogółem filozofii – tej patriarchów nie było więcej jak dwóch: Arystoteles i św. Tomasz, ponieważ na wszystkich dysputach nie tłomaczyli się inaczej walczący z sobą, tylko albo „iuxta mentem Aristotelis”, albo „iuxta mentem divi Thomae”. W akademiach kto się promował do godności doktorskiej w filozofii, musiał przysięgać, jako inaczej nie będzie trzymał i uczył, tylko „iuxta mentem divi Thomae”; ci tedy, którzy się trzymali zdania Arystotelesa, zwali się peripatetici, a którzy św. Tomasza, zwali się thomistae.

Pierwsi pijarowie jakoś około roku 1749 czyli trochę wyżej odważyli się wydrukować w jednym kalendarzyku politycznym niektóre kawałki z Kopernika, dowodzące, że się ziemia obraca, a słońce stoi. Czego ledwo dostrzegli jezuici, nie omięszkali i swoich rozumów, co ich tylko mieli najbystrzejszych, użyć przeciwko pijarom, ciężkim przeciwnikom swoim, ale też inne zakony przeciw nim poburzyć o takową hypothesim, czyli zdanie dawnej nauce przeciwne. Rozruch ten po szkołach był na kształt pospolitego ruszenia przeciwko pijarom; wydawali książki zbijające takową opinią, zapraszali pijarów na dysputy i najwięcej z tej materii pijarom dokuczeć usiłowali. Ci atoli, coraz nowy jaki kawałek wyrwawszy z teraźniejszych wodzów filozoficznych: Kopernika, Kartezjusza, Newtona, Leibniza, dokazali tego, że wszystkie szkoły przyjęły neoteryzm, czyli naukę recentiorum [nowszych autorów], według której ziemia się obraca koło słońca, nie słońce około ziemi, tak jak pieczenia obraca się koło ognia, nie ogień koło pieczeni. Koloru nie masz żadnego w rzeczach, tylko te barwy, które na nich widziemy: białe, czarne, zielone, czerwone, żółte etc., sprawuje temperament oczu i światła, czego jest wielkim dowodem jabłko na przykład, w dzień zielone, które toż samo przy świecach wydaje się granatowe; że ból, świerzbienie i inne czucia nie mają swego placu w ciele, tylko w duszy, ponieważ ciało bez duszy nic nie czuje. (Opis obyczajów za panowania Augusta III, rozdział O szkołach publicznych).

Zanim zaśniesz, pomyśl, jak wiele zawdzięczasz Ptolemeuszowi

Każdy z nas, żyjących, jest dzieckiem szczęścia: nasze drzewo genealogiczne nie miało żadnych luk – inaczej nie przyszlibyśmy na świat. Odziedziczyliśmy jednak znacznie więcej niż geny: stoi za nami cała cywilizacja, korzystamy z dorobku pokoleń ludzi przemyślnych, inteligentnych, czasami genialnych. Od teorii promieniowania Einsteina przez pierwsze lasery w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku aż do odtwarzaczy Blue-ray i skanerów kodów paskowych w sklepie czy w bibliotece prowadzi droga długa, lecz możliwa do prześledzenia. Na szczęście nie musimy sami tej drogi powtarzać, korzystamy z gotowych wytworów, sprawdzonych technologii, podręczników udostępniających wiedzę kolejnym pokoleniom. Podobnie jest z tysiącem innych przedmiotów, wynalazków, odkryć. Cóż bardziej naturalnego?

Jeśli cofniemy się w czasie dostatecznie daleko, postęp wiedzy przestaje być w jakimś momencie oczywisty. Nasza cywilizacja naukowo-techniczna zaczęła się w XVII wieku na zachodzie Europy i stopniowo rozprzestrzeniła (w różnym stopniu) na resztę świata. Poprzednie wieki przynosiły bardzo powolny postęp, jeśli w ogóle go przynosiły. Kiedy upadło imperium rzymskie, przez całe wieki działo się w chrześcijańskiej części Europy bardzo niewiele dobrego. Cesarz Karol I nie potrafił nawet pisać i choć na starość mozolnie ćwiczył na woskowych tabliczkach, nie udało mu się jednak tej sztuki opanować. Przez wieki odsetek ludzi potrafiących pisać był znikomy, a przecież od czytania i pisania do twórczego uprawiania nauki jest jeszcze parę szczebli do pokonania. Dopiero po długiej, mniej więcej tysiącletniej przerwie Europa przyswoiła sobie dorobek nauki greckiej. Kopernik przy całej swej oryginalności był zaledwie uczniem Ptolemeusza i jego islamskich kontynuatorów.

Jednym z najważniejszych wątków w historii nauki była teoria ruchów planet, dziedzina na pozór mało praktyczna i odległa od zastosowań. Kto wie jednak, czy to nie teoria astronomiczna Ptolemeusza przesądziła o sukcesie zachodnioeuropejskiej nauki. Bez Ptolemeusza nie byłoby Kopernika, bez Kopernika trudno wyobrazić sobie Newtona, a bez Newtona całej reszty. To oczywiście tylko skrót rozumowania, ale można by je rozbudować. Zagadnienie ruchów planet wymagało dokładnych obserwacji i najlepszych dostępnych technik matematycznych od trygonometrii aż do analizy matematycznej i teorii równań różniczkowych.

Derek J. de Solla Price, amerykański historyk nauki, uważał, iż to właśnie astronomia Klaudiusza Ptolemeusza sprawiła, że nauka rozwinęła się w Europie, a nie np. w Chinach czy wśród Majów:

Można więc zaryzykować twierdzenie, że ta zwarta teoria stanowi intelektualne plateau naszej kultury – wysokie plateau, występujące wyłącznie u nas. We wszystkich dziedzinach nauki wszystkich innych kultur nie ma niczego, co mogłoby zaćmić tę wczesną, a tak wyrafinowaną i zaawansowaną próbę czysto matematycznego wyjaśnienia przyrody. Gdybyśmy mieli wskazać na jakiś cud w naszej historii intelektualnej, to nie wiadomo, czy nie tu właśnie należałoby szukać źródła naszej nowożytnej nauki. [Węzłowe problemy historii nauki, przeł. H. Krahelska, s. 15]

Dzieło Ptolemeusza, znane jako Almagest, było w istocie podsumowaniem długiej tradycji. Tak samo zresztą jak Elementy Euklidesa – druga najważniejsza książka naukowa Greków. Teksty się wówczas przepisywało, siłą rzeczy zostawały więc te najlepsze, przekazujące najbardziej uporządkowaną wiedzę, nikomu by się nie chciało opłacać kopisty dla powielenia rzeczy miernych. Almagest zawiera opis ruchu planet: możemy obliczyć za jego pomocą, gdzie danego dnia o danej godzinie będą się znajdować która planeta. I wynik będzie całkiem dokładny, jak na obserwacje przeprowadzane gołym okiem. Jest to więc kompletna szczegółowa teoria ruchów ciał niebieskich. Dzisiejsi inżynierowie, którzy modelują matematycznie np. przepływy powietrza wokół skrzydeł samolotu, kontynuują tę tradycję. Wiemy teraz, że za pomocą modeli matematycznych opisać można mnóstwo różnych zjawisk. Przyroda jest matematyczna, ale także i ekonomia czy nauki społeczne korzystają z matematyki.

Były dwie tradycje astronomiczne w tej części świata: babilońska i grecka. Klaudiusz Ptolemeusz opisał, ale także i rozwinął tradycję grecką. Babilończycy posługiwali się ciągami liczb, byli rachmistrzami. Ich astronomia była całkiem precyzyjna, ale przypominała długi wydruk wyników jakiegoś programu komputerowego bez użycia grafiki. Babilończycy obliczyli np. bardzo dokładnie wartość \sqrt{2}, ale to Grecy udowodnili, iż jest to liczba niewymierna. Dla nich był to stosunek długości przekątnej kwadratu do jego boku. Także ruch planet Grecy opisali w sposób geometryczny. Podstawą był ruch po okręgu. Wyobrażano sobie np., że roczny ruch Słońca zachodzi po okręgu. Hipparch zmierzył jednak długości astronomicznych pór roku: żadna z nich nie trwała równe ćwierć roku. Poradził sobie z tym w taki sposób, że uznał, iż Słońce porusza się wprawdzie po okręgu ruchem jednostajnym, ale Ziemia położona jest w pewnej odległości od środka okręgu. Znalazł odpowiednie parametry, żeby wszystko się zgadzało. Jego model zastosował potem niemal bez zmian Mikołaj Kopernik: zamienił tylko miejscami Ziemię i Słońce.

hipparch

Zobaczmy np., jak Ptolemeusz opisywał ruch planety takiej, jak Mars (analogiczne modele działają dla pozostałych dwóch planet górnych: Saturna i Jowisza). Mars zazwyczaj porusza się względem gwiazd z zachodu na wschód, ale od czasu do czasu, wtedy, gdy jest najjaśniejszy zmienia kierunek ruchu. Wygląda to tak.

marsretro

Jasne jest, że tutaj nie wystarczy taki prosty model jak w przypadku Słońca. Spójrzmy na to najpierw z perspektywy heliocentrycznej, do której jesteśmy przyzwyczajeni. (Pomijamy dalej fakt, że płaszczyzny orbit Ziemi i Marsa są lekko nachylone, nie popełniamy dużego błędu, płaszczyzny te przecinają się pod kątem mniejszym niż 2^{\circ}, Ptolemeusz miał osobną teorię dla opisania tego tzw. ruchu w szerokości.) Mamy dwa wektory opisujące ruch Marsa \vec{r}_M i Ziemi \vec{r}_Z. Końce obu tych wektorów zakreślają elipsy, ale są one w praktyce bardzo bliskie okręgom. To, co obserwujemy, to kierunek od Ziemi do Marsa (starożytni astronomowie niewiele wiedzieli o odległościach). Możemy zapisać wektor od Ziemi do Marsa jako różnicę:

\vec{R}=\vec{r}_M-\vec{r}_Z=\vec{r}_M+(-\vec{r}_Z)

ptolemeusz

Druga równość zilustrowana jest na rysunku z prawej strony. To jest właśnie model Ptolemeusza. Widać, że jeśli okręgi stanowią dobre przybliżenie orbit, model taki będzie działać. Duży okrąg nazwano później deferentem, mały – epicyklem. Z historycznego punktu widzenia największą zaletą modelu Ptolemeusza okazała się możliwość przejścia do heliocentryzmu, czyli od obrazka z prawej strony do obrazka z lewej. Gdybyśmy nie mieli geometrycznych przedstawień, byłoby to znacznie trudniejsze. Dokładnie biorąc, model Ptolemeusza zawierał jeszcze dwa szczegóły, które znacznie poprawiały zgodność z obserwacjami. Ziemia była nieco odsunięta od środka deferentu – inaczej mówiąc, Słońce było odsunięte od środka okręgu (orbity Marsa na lewym rysunku). Drugim szczegółem – i to jest wkład samego Ptolemeusza – jest ruch niejednostajny po deferencie. W obrazie kopernikańskim odpowiadałoby to niejednostajnemu ruchowi po orbicie, rzeczywiście planeta bliżej Słońca porusza się szybciej, to skutek zasady zachowania momentu pędu, jak podczas piruetów na lodzie: ręce wzdłuż ciała skutkują szybszym wirowaniem. Jak jednak Grek z II w.n.e., dysponując tylko prostą trygonometrią, mógł opisać taki ruch niejednostajny? Ptolemeusz przyjął, że istnieje wewnątrz deferentu pewien punkt E taki, że obserwowany z niego ruch środka epicykla jest jednostajny. Założenie to krytykowały później niezliczone pokolenia astronomów, z Kopernikiem włącznie, ale sprawdza się ono znakomicie w praktyce.

Tutaj można zobaczyć model Ptolemeuszowy dla Marsa w ruchu (warto włączyć ślad planety: Trail on, żeby zobaczyć, jak skomplikowany jest ten ruch z ziemskiego układu odniesienia, skomplikowane spirale zakreślane przez planetę nigdy się nie powtarzają)

Klaudiusz Ptolemeusz mógłby świetnie się nadawać na portret na T-shircie, nie wiemy jednak, jak wyglądał. Nie znamy nawet jego imienia: Klaudiusz Ptolemeusz to jego nomen i cognomen, czyli dwa człony nazwiska. Żył w II w. w Aleksandrii, która nieco przypominała dzisiejszy Hong Kong albo Nowy Jork: wielkie, kosmopolityczne, bogate miasto, nieszczędzące pieniędzy na naukę. Prawdopodobnie był Grekiem, obywatelem Rzymu. Swoje wcześniejsze dzieła dedykował Syrusowi, o którym wiadomo jeszcze mniej: może był to jego nauczyciel, a może kochanek.

Śmierć Hypatii: rok 415 po narodzeniu Chrystusa

Aleksandria słynęła swoją biblioteką i swoim uczonymi – tutaj powstała większość znanych osiągnięć nauki greckiej – miasto było zhellenizowane, kto chciał uprawiać naukę, musiał uczyć się greki. D. J. de Solla Price wysunął kiedyś tezę, że bez aleksandryjskiej nauki niemożliwa byłaby rewolucja naukowa XVII wieku, a więc w konsekwencji nasza współczesna cywilizacja. Pewne jest w każdym razie, że w Aleksandrii uprawiano najlepszą naukę w ówczesnym świecie.

Miasto u ujścia Nilu było bogate i wielonarodowe, oprócz Egipcjan wiele do powiedzenia mieli w nim Grecy, znajdowała się tu także największa kolonia żydowska poza ziemiami Izraela.

Hypatia była córką matematyka Teona. Razem z ojcem pracowała nad komentarzem do Optyki Euklidesa i nad wydaniem Almagestu Ptolemeusza, sama napisała komentarze do Stożkowych Apoloniusza, a także do pierwszych sześciu ksiąg Arytmetyki Diofantosa – samych dzieł stworzonych w Aleksandrii wystarczało aż nadto na pracowite życie. Prawdopodobnie dzięki zainteresowaniu Hypatii sześć pierwszych ksiąg Diofantosa zachowało się do naszych czasów, teksty trwały wówczas dopóty, dopóki ktoś uznawał je za warte trudu przepisywania. Dzieła aleksandryjskie stały się później podstawą nauki islamskiej, a także europejskiej w XVI i XVII wieku. Nie było właściwie uczonego, który nie czytałby swoich greckich poprzedników i nie nawiązywał z nimi swoistego dialogu. Tak było z Kopernikiem i Newtonem. Właśnie czytając Diofantosa Pierre de Fermat wpadł na pomysł swego wielkiego twierdzenia.

Dioph3

Stronica Diofantosa ze słynnym dopiskiem Fermata (oryginał się nie zachował, dysponujemy jedynie wydaniem z roku 1670 przygotowanym przez syna uczonego Clémenta-Samuela de Fermat). „Sześcian natomiast na dwa sześciany ani czwarta potęga na sumę dwóch czwartych potęg, ani ogólnie żadna inna potęga prócz kwadratu na sumę dwóch takich samych nie może zostać rozłożona, czego dowód zaprawdę cudowny odkryłem, nie starczy nań jednak miejsca na tym marginesie”.

Życie Hypatii przypadło na schyłek kultury antycznej. Chrześcijanie nie potrzebowali pogańskiej nauki, której nie znali i nie rozumieli. Tępili też zawzięcie wszystkie inne religie – bo przecież tylko ich religia mogła być prawdziwa. Pogańskie świątynie burzono bądź zamieniano na kościoły. Osławiony był pod tym względem patriarcha Teofil, „wieczny nieprzyjaciel pokoju i cnoty, człowiek zuchwały i zły, którego ręce zbrukane były na przemian złotem i krwią” (Edward Gibbon, The Decline and Fall of the Roman Empire, rozdz. 28). Przypisuje mu się także niszczenie resztek „pogańskiej” biblioteki aleksandryjskiej. Nie wiadomo, czy było jeszcze co niszczyć, z pewnością jednak Teofil nie widziałby szczególnego powodu, by ją chronić.

Sytuacja w mieście zaogniła się jeszcze bardziej, gdy po śmierci Teofila patriarchą i biskupem został jego siostrzeniec Cyryl – późniejszy święty, jeden z ojców i doktorów Kościoła – hierarcha nie mniej wojowniczy i równie ograniczony. Po poganach przyszła kolej na Żydów. Ponieważ chrześcijanie byli w większości, więc ostatecznie „mnóstwo Żydów opuściło miasto i to wydarzenie na pewno odbiło się na gospodarce miasta. Cyryl zaś niewątpliwie wykorzystał te wypadki, aby pozbyć się z Aleksandrii jak największej liczby Żydów. Wiedział bowiem, że osłabi to tradycyjną wrogość między wyznaniami i zmniejszy grono przeciwników polityki Kościoła w mieście” (M. Dzielska, Hypatia). Ta niezawodna metoda rozładowywania konfliktów nieraz jeszcze była z powodzeniem stosowana.

W wyniku zamieszek splądrowano mienie żydowskie i jedną z synagog zamieniono ku bożej chwale na kościół pod wezwaniem św. Jerzego. Prefekt Egiptu Orestes, podejrzewany o niechęć do chrześcijan, napadnięty został na ulicy przez chrześcijańskich fanatyków, jego gwardia przyboczna uciekła, a jeden z mnichów, niejaki Ammoniusz, trafił Orestesa kamieniem w głowę. Został później pojmany i zmarł w trakcie tortur. Biskup Cyryl przyznał mu palmę męczeńską za obronę wiary.

Hypatia nie była ani Żydówką, ani chrześcijanką. Maria Dzielska stawia tezę, że Hypatia miała wpływ na Orestesa i dlatego ją zabito. Autorytet Hypatii był jednak wyłącznie duchowy, a politykę w mieście uprawiało się, organizując bojówki i kontrbojówki. Zapewne oboje wraz z Orestesem starali się obronić miasto przed jedynowładztwem duchownych, w dodatku tak skrajnych i nieprzejednanych jak Cyryl.

Nietrudno było podburzyć przeciwko niej tłuszczę, skoro nawet świątobliwy historyk, biskup Jan z Nikiu, stwierdza: „Była w tym czasie w Aleksandrii pogańska filozofka o imieniu Hypatia; zajmowała się stale magią, astrolabiami i instrumentami muzycznymi i omamiła wielu ludzi szatańskimi sztuczkami. Nadzwyczajnie szanował ją prefekt miasta [Orestes], gdyż omamiła go swoją magią. Przestał uczęszczać do kościoła, jak zwykł to dotychczas czynić”. Dalej następuje opis prowokacji żydowskich i chrześcijańskiej odpowiedzi w postaci pogromu. Nie tłumacząc, jaki związek miały te wszystkie sprawy z Hypatią, Jan z Nikiu kontynuuje z wyraźną satysfakcją: „Następnie tłum wiernych Pańskich pod przewodnictwem urzędnika Piotra – który był doskonałym sługą Jezusa Chrystusa – zabrał się za szukanie owej pogańskiej kobiety, która swymi magicznymi sztuczkami omamiła mieszkańców miasta oraz prefekta. A gdy dowiedzieli się, gdzie przebywa, udali się po nią i zastali ją siedzącą na wysokim krześle. Zmusili ją do zejścia i wlekli ją po ziemi, aż zawlekli do wielkiego kościoła, zwanego Cezarejon. Było to podczas postu. I zdarli z niej szaty, i wlekli ją po ulicach miasta, aż umarła. I zanieśli ją do miejsca zwanego Kinaron, i spalili jej ciało w ogniu. Cały lud otoczył patriarchę Cyryla, obwołując go «nowym Teofilem», który zniszczył pozostałości pogaństwa w mieście”.

Wygląda więc na to, że gdy tłum spalił, co mógł żydowskiego, zajął się Hypatią, możliwe, że stało się to w trakcie jej wykładu. Ów „doskonały sługa Jezusa Chrystusa” Piotr, urzędnik, a może, jak piszą inni, kościelny lektor, mający niższe święcenia – sprawia, że ciarki przebiegają po krzyżu…

index

Frontispis Indeksu ksiąg zakazanych papieża Benedykta XIV z roku 1758. Podpis głosi: „I wielu też z tych, co uprawiali magię, poznosiło księgi i paliło je wobec wszystkich. Wartość ich obliczono na pięćdziesiąt tysięcy denarów w srebrze” (Dz 19,19). Indeks ten jako pierwszy nie powtarzał ogólnego zakazu ksiąg nauczających o ruchu Ziemi i nieruchomości Słońca, choć utrzymał szczegółowy zakaz czytania dzieł Kopernika, Keplera i Galileusza.

Historia paranoiczna

Mówi się czasem, że niczego nie należy przyjmować na wiarę, bez krytycznego zbadania. Jest to jednak zalecenie niewykonalne. Aby funkcjonować w świecie, musimy korzystać z wiedzy, której sami nie sprawdzaliśmy, zawsze trzeba polegać na jakichś autorytetach. Możemy co najwyżej od czasu do czasu przyjrzeć się bliżej jakiejś wybranej sprawie albo wartości jakiegoś autorytetu.

Badania takie mogą być cenne i pożyteczne. Historycy żyją niejako z rewidowania historii –  gdyby przeszłość była ustalona jednoznacznie raz na zawsze, nie byłoby sensu pisać nowych książek. Należy tylko wystrzegać się popadania w tanią sensacyjność albo w paranoję, która jest próbą nadmiernego zracjonalizowania wydarzeń, zwykle tak, aby wykryć ich złowieszczy bieg. W naszych czasach szczególnie modne jest kwestionowanie dobrych intencji, szukanie brudnych motywów albo chociaż ukrytych interesów w ludzkim postępowaniu. Historie sekretne i biografie „bez tajemnic” zalewają półki w księgarniach i media wszelkiej maści. Chwilami można odnieść wrażenie, iż żyjemy wewnątrz mózgu jakiegoś paranoika, który nie zaśnie, dopóki nie ułoży sobie wszystkich wydarzeń dnia w logiczną spiskową całość. I oczywiście, ta „prawdziwa prawda” musi odwoływać się do złej strony ludzkiej natury. Obawiam się, że mówi to więcej o nas samych, o tym, jak sami siebie oceniamy, niż o wydarzeniach w ten sposób relacjonowanych.

Dotyczy to także nauki i słynnych uczonych.
Pisano już o „zbrodni Ptolemeusza” – który rzekomo tak poprawiał dane obserwacyjne, aby mu lepiej pasowały do teorii. Robert Andrews Millikan, który pierwszy zmierzył ładunek elektronu i eksperymentalnie potwierdził, że ładunki w przyrodzie są zawsze jego wielokrotnością, podejrzewany był o wybiórcze traktowanie wyników doświadczeń – rzekomo wyselekcjonował do publikacji tylko te, które pasowały mu do wniosków. Podobne wątpliwości podnoszono też wobec najważniejszego w historii potwierdzenia Einsteinowskiej teorii względności: pomiaru zakrzywienia światła w pobliżu Słońca. Pomiarów tych dokonała ekipa astronomów z udziałem Arthura Stanleya Eddingtona w roku 1919. Wyniki były ogromnym triumfem teorii Einsteina. Od tamtego momentu datuje się sława uczonego, która nie zmniejszyła się nawet po jego śmierci, można powiedzieć, że zadomowił się on w wirtualnej rzeczywistości naszego gatunku na dobre. Może więc cała ta sława była niezasłużona? A przynajmniej nie należała mu się już w roku 1919?

Według wersji rewizjonistycznej Eddington, kwakier, pacyfista i teoretyk, nie chcąc brać udziału w wojnie i będąc zwolennikiem teorii względności, nie tylko dążył do zorganizowania wyprawy w celu zmierzenia zakrzywienia światła, ale również nie był obiektywny podczas opracowania obserwacji i forsował nieuzasadniony wniosek, że teoria Einsteina została potwierdzona.

Teoria Einsteina przewiduje, że zakrzywienie promienia biegnącego w odległości R od jakiejś masy równe jest 2r/R radianów, gdzie r jest pewną odległością, charakterystyczną dla danej masy  (klasycznie r jest równe promieniowi kuli, w jakiej należałoby zamknąć tę masę, aby prędkość ucieczki z jej powierzchni równa była prędkości światła c). Największą masą w naszym kosmicznym sąsiedztwie jest Słońce, dla którego promień r równy jest 3 km, a więc niedużo w porównaniu z promieniem naszej gwiazdy, wynoszącym 700 000 km. Dla światła biegnącego tuż przy powierzchni Słońca przewidywany kąt odchylenia równy jest 1,75” (sekundy kątowej, równej 1/3600 stopnia). Pomiary z dokładnością ułamków sekund kątowych nie były żadnym problemem, zwykle jednak nie można obserwować gwiazd w pobliżu Słońca, gdyż jest ono zbyt jasne. Idea polegała na przeprowadzeniu pomiarów podczas całkowitego zaćmienia, gdy tarcza naszej gwiazdy zostaje na kilka minut zasłonięta tarczą Księżyca. Obrazy gwiazd na fotografii wykonanej podczas zaćmienia powinny wykazać dodatkowe oddalenie od tarczy słonecznej.

r75Na rysunku a) widzimy, jak to wyglądało. Część b) pokazuje, jak zakrzywienie promieni w pobliżu jakiejś dużej masy prowadzi do soczewkowania grawitacyjnego, zjawiska dobrze znanego i przydatnego dziś w codziennej pracy astronomów.

Pas zaćmienia całkowitego 29 maja 1919 przebiegał od Afryki do Ameryki Południowej. Zorganizowano dwie ekspedycje, jedną do Sobral w Brazylii, drugą na wyspę Principe na zachód od kontynentu afrykańskiego. Obie ekspedycje wykonały pewną liczbę fotografii zaćmionego Słońca, przy okazji zaobserwowano wyjątkowo okazałą protuberancję – wybuch na Słońcu. Ten sam obszar nieba sfotografowano także wówczas, gdy nie było tam Słońca, ponieważ obejmował on gromadę otwartą Hiady, w okolicy było sporo względnie jasnych gwiazd. Klisze wyglądały następująco:

1919_05_29_Eddington1919_eclipse_positive

(kreskami zaznaczone są położenia gwiazd)

Położenia gwiazd na kliszach mierzono następnie za pomocą mikrometru. Nie wszystkie wyniki zgadzały się między sobą: rezultaty uzyskane za pomocą jednego z trzech przyrządów wyraźnie odbiegały od pozostałych dwóch – występował jakiś błąd systematyczny. Uczeni opracowujący dane, pod kierownictwem Astronoma Królewskiego, Franka Watsona Dysona, musieli zadecydować, którym wynikom bardziej ufać. Szczegółowe badania tej sprawy, ostatnio przez Daniela Kenneficka, przynoszą zawód amatorom spiskowej historii: Eddington nie brał większego udziału w opracowywaniu obserwacji, a astronomowie brytyjscy kierowali się swoim doświadczeniem i wyczuciem, nie mieli też szczególnego upodobania do teorii względności. O stosunku do osoby Alberta Einsteina w Anglii w tamtym okresie świadczy najlepiej fakt, że gdy chciano go odznaczyć złotym medalem Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego za rok 1919/20, sprawa się nie powiodła: Einstein uważany był za Niemca, a krwawa wojna dopiero się zakończyła. Medal otrzymał Francuz, a więc przedstawiciel koalicjanta, Guillaume Bigourdan, staranny obserwator, który przez wiele lat starał się wykryć ruch mgławic na niebie, co było, niestety, trudem tyleż heroicznym, co daremnym – obiekty te są zbyt daleko, aby widać było ich przesunięcia.

Na koniec jeszcze wykres z pracy Dysona, Eddingtona i C. Davidsona, podsumowującej odkrycie. Widzimy tu zaobserwowane odchylenia gwiazd w zależności od odwrotności odległości od Słońca. Gruba linia ciągła odpowiada przewidywaniom teorii względności, linia kreskowana dwa razy mniejszym przewidywaniom newtonowskim.

summary-figure

Korzystałem z pracy D. Kenneficka, Not Only Because of Theory: Dyson, Eddington, and the Competing Myths of the 1919 Eclipse Expedition, w: Einstein and the Changing Worldviews of Physics, red. C. Lehner, J. Renn, E. Stengler, Birkhäuser, New York 2012.