Charles Darwin – łaska niewiary

Podobno Charles Darwin porzucił chrześcijaństwo, ale w ostatnim możliwym momencie – tuż przed śmiercią – nawrócił się i dlatego nie wszystko stracił w oczach Pana Zastępów. Tak przynajmniej wymyśliła pobożna niewiasta, lady Hope (trudno o lepsze nazwisko w lepszej sprawie!), która ponoć bywała u sędziwego uczonego niedługo przed śmiercią i wszystko widziała. Miała ona wprawdzie ziemskie długi do spłacenia i szukała rozgłosu, ale gorliwość w obronie wiary, nie raz i nie dwa szła w parze z interesem ekonomicznym. To nic złego, póki mamy Boga w sercu. Amen.

Młody Darwin nie należał do buntowników i wierzył mniej więcej w to, co należy. Nie była to do końca wiara przodków, bo ojciec był mało religijny, a dziadek wcale (kobiety w rodzinie były wprawdzie pobożniejsze, ale niezbyt się liczyły jako wzór dla mężczyzn). Jednak gentleman, z poważnym majątkiem, nie powinien dawać złego przykładu. W zasadzie Charles Darwin pragnął wierzyć w Boga, oczywiście w jego wersji anglikańskiej. Unitarianie z rodziny matki nie byli poważną przeciwwagą: to tylko puchowa poduszka dla upadającego chrześcijanina. Charles nie chciał poduszek ani podpórek. Ale nie był też obrazoburcą. Czy ktoś, kto robi na studiach 200 funtów długu (4 przyzwoite roczne pensje), może być wywrotowcem? Studia były zresztą wstępem do święceń, na które czekał bez entuzjazmu, lecz spokojnie.

Właściwie to chodziło o przyrodę i miękkie serce Charlesa. Charles Darwin starał się być przede wszystkim obserwatorem. Przyroda nie pasuje do żadnych bajek, które ludzie chętnie sobie opowiadali od niepamiętnych czasów.

„Zgadza się z tym, co wiemy o prawach nadanych materii przez Stwórcę, fakt, że stwarzanie i ginięcie form, podobnie jak narodziny i śmierć pojedynczych istot, powinny być wynikiem działania [praw] środków drugiego rzędu. Uwłaczające byłoby przypisywanie Stwórcy niezliczonych systemów światów stworzenie miriada pełzających pasożytów i robaków, od których roiło się w każdym dniu życia na lądzie i w wodzie tego jednego globu. Przestajemy się jednak zdumiewać, jakkolwiek mocno byśmy to potępiali, że pewna grupa zwierząt została specjalnie stworzona po to, aby składać jaja w trzewiach i ciele innych zwierząt, że niektóre zwierzęta radują się okrucieństwem, że zwierzęta bywają zwiedzione fałszywym instynktem, że każdego roku odbywa się ogromne marnotrawstwo jaj i pyłku. Widzimy, jak ze śmierci, głodu, grabieży i skrytej wojny w naturze wywodzi się bezpośrednio najwyższe dobro, jakie możemy sobie wyobrazić: stworzenie zwierząt wyższych” (Esej z 1842 roku w: C. Darwin, The Foundations of the Origin of Species: Two Essays written in 1842 and 1844, F. Darwin (ed.), Cambridge 1909).

Obserwując przyrodę, spotykamy na każdym kroku przejawy koszmarnego okrucieństwa. Nie mógł tego urządzić dobry Bóg, a przynajmniej nie do końca: może pozwolił jedynie działać pewnym prawom. Wskutek działania owych praw wyewoluowała przyroda, jaką znamy, pełna potworności i cudowności zarazem, powstały też inteligencja i moralność, które mogą osądzać świat widzialny. Mechanizm jest okrutny, ale służy dobremu celowi. Nie było to odległe od teodycei Leibniza: Bóg stworzył świat najlepszy spośród możliwych. Nie ingeruje jednak w jego szczegóły, zadowala się podyktowaniem praw ogólnych. Nie on stworzył pluskwiaka benchuca, który ukąsił Darwina w Ameryce Południowej i zostawił mu na pamiątkę nieuleczalną do końca życia chorobę. Benchuca to collateral damage w wojnie przyrody, cena za powstanie zwierząt wyższych i jednego zwierzęcia najwyższego, czyli nas.

charles-robert-darwin-scientists-naturalist

Darwin sądzi, że lepiej dla Stwórcy, jeśli zostanie nieco oddzielony od swoich niektórych stworzeń i nie trzeba będzie winić Go bezpośrednio za wszystkie nieszczęścia i cierpienia. Zalicza do nich cierpienia zwierząt, nie tylko ludzi.

„Toteż rozum nasz wzdraga się przed przypuszczeniem, że jego dobroć nie jest nieograniczona; jakąż bowiem korzyść może przynieść cierpienie milionów niższych zwierząt w ciągu nieskończonego niemal czasu? Ten bardzo stary argument przeciw istnieniu rozumnej pierwszej przyczyny, oparty na istnieniu cierpień, wydaje mi się bardzo poważny” (Autobiografia, przeł. S. Skowron, przekł. nieco zmieniony).

Tyle o dobrym Stwórcy, choć Darwin uważa, iż suma szczęścia w świecie przyrody przeważa nad sumą nieszczęścia – jest to jego intuicyjne przekonanie, wie, że nie sposób tego obliczyć.
Pozostaje jeszcze nie abstrakcyjny Bóg filozofów, ale ten z gorejącego krzaka i Ewangelii.

„Stopniowo jednak dochodziłem do przekonania, że Stary Testament z jego jawnie fałszywą historią świata, z Wieżą Babel, z tęczą jako znakiem itd. i z przypisywaniem Bogu uczuć mściwego tyrana nie jest bardziej wiarygodny niż święte księgi Hindusów lub wierzenia barbarzyńcy. (…) pamiętam, jak wciąż powracałem do marzenia o odkryciu jakichś starych listów sławnych Rzymian albo znalezieniu w Pompei lub gdzie indziej jakichś rękopisów, które by potwierdziły w sposób oczywisty wszystko to, co napisano w Ewangeliach. Lecz nawet przy zupełnej swobodzie, jakiej udzielałem mojej wyobraźni, coraz trudniej było mi wynaleźć dowody, które by przekonywały mnie w stopniu dostatecznym. Stopniowo coraz bardziej owładała mną niewiara, aż wreszcie dokonało się to całkowicie. Postępowało to wszakże tak wolno, że nie odczuwałem żadnego niepokoju i od tego czasu nie wątpiłem nigdy ani przez chwilę, że moje wnioski są prawidłowe. Trudno mi doprawdy pojąć, że ktokolwiek mógłby sobie życzyć, aby wiara chrześcijańska była prawdziwa. Bo gdyby tak było, to bezpośrednia wymowa tego tekstu [tekstu Ewangelii – tłum.] jest jak się zdaje taka, iż ludzie, którzy nie wierzą – a do nich należy zaliczyć mego Ojca, Brata i prawie wszystkich moich najlepszych przyjaciół – są skazani na wieczne potępienie.
A to jest wszak okropna doktryna”. (Autobiografia, przeł. S. Skowron).

 

Dodaj komentarz