Martin Heidegger: wielki filozof i szachrujący Żydzi

Jego poglądy sprawiają wrażenie podobne do dzieł Wagnera: znajdujemy w nich zarówno przebłyski genialności, jak pretensjonalną intelektualną grafomanię, często splecione w węzeł niemożliwy do rozwikłania. Martin Heidegger był znakomitym wykładowcą, a filozofia – najbardziej prestiżowym przedmiotem na niemieckich uniwersytetach. Sława uczonego przyciągała studentów spragnionych kontaktu z wielką osobowością, z guru, przewodnikiem, duchowym ojcem. Były to czasy kultu wielkich jednostek. Spór między Naphtą a Settembrinim wygrał, jak pamiętamy Mynheer Peeperkorn. Wspominano jeszcze po latach, jak niepozorny profesor wchodził do sali wykładowej i zrazu przyciszonym, a potem coraz pełniejszym głosem, przeprowadzał swoje rozumowania, panując całkowicie nad zaczarowanymi słuchaczami. Cieszył się sławą mistrza, który uczy myśleć. Bo też jego najmocniejszą stroną były nowatorskie interpretacje klasycznych tekstów, dostrzeganie aktualnych problemów w znanych od dawna sformułowaniach: lektura fragmentów Heraklita, Nietzschego czy Hölderlina nie była szkolarskim ćwiczeniem, prowadziła do odkrywania problemów współczesności. Filozofowanie nie odsłaniało prawd odwiecznych, wiecznie tych samych, lecz zanurzone było w bieżącej chwili i jej historycznych uwarunkowaniach.

Studentom imponował uczony, który nie był jedynie chodzącą maszynką do mielenia cudzych poglądów, który oddawał się myśleniu całym sobą i u którego było ono żywym, ciągle postępującym procesem. Zjeżdżali do niego tłumnie, wielu z jego uczniów zdobyło później sławę. Wykładowca miał zwyczaj sypiania z co ładniejszymi studentkami, pobudzało go to bowiem twórczo, żonie geniusza, Elfriede, musiały wystarczyć zapewnienia, że ma swoje osobne i niezagrożone miejsce w jego życiu. Filozof wywodził się ze wsi w Schwarzwaldzie i całe życie pielęgnował związki z ziemią rodzinną, chętnie pisał w chacie za miastem, odmówił też objęcia katedry w stołecznym Berlinie, zbyt dla niego kosmopolitycznym. Nosił szczególny strój: „coś w rodzaju chłopskiej sukmany ze Schwarzwaldu, z szerokimi wyłogami i na poły wojskowym kołnierzem, na dodatek spodnie do kolan, wszystko z ciemnobrązowego sukna (…) Brąz sukna dobrze pasował do jego kruczoczarnych włosów i smagłej cery” (przeł. J. Wolska-Stefanowicz, B. Baran). Konserwatywny syn katolickiego kościelnego, omal nie został jezuitą, szybko jednak porzucił seminarium; studiował teologię, od której przeszedł do filozofii. Jego ambicje sięgały znacznie dalej niż samo tylko twórcze uprawianie filozofii, pragnął ni mniej, ni więcej, tylko porzucenia obowiązujących na Zachodzie kanonów myślenia i powrotu do źródeł, do presokratyków, i rozpoczęcia myślenia od nowa. Wobec tradycji idącej od Platona przez Kartezjusza do Kanta nastawiony był wrogo, podobnie jak do nauki, a zwłaszcza do techniki i „amerykanizacji” życia. Głęboko wierzył, że cywilizację Zachodu uratować mogą tylko Niemcy. Wierzył w „szczególne, wewnętrzne pokrewieństwo języka niemieckiego z językiem i myśleniem Greków”. Potwierdzać to mieli rzekomo także Francuzi: „Gdy tylko zaczynają myśleć, sięgają do języka niemieckiego, zapewniają przy tym, że ich język się do tego nie nadaje” (przeł. M. Łukasiewicz). O angielskim nawet nie warto w tym kontekście wspominać, zostawał więc jedynie niemiecki. Heidegger rzeczywiście wykorzystywał jego szerokie możliwości słowotwórcze do budowania własnego słownika dziwotworów i neologizmów, jakby także w języku chciał się postawić poza tradycją. Gdyby skończył jako profesor-dziwak, którego jedni głęboko podziwiają i otaczają kultem, a inni traktują jak humorystyczne zwieńczenie systemu akademickiego, rodzaj gargulca wystającego z szacownej fasady, nie byłoby to jeszcze dla Heideggera najgorsze.

heidegger

Ambitny nasz filozof żył bowiem w czasach gorączkowego wzmożenia narodowego w Niemczech. Młodzież śpiewała przy ogniskach pieśni o wspólnym działaniu i pragnęła lepszego świata. Słowo demokracja brzmiało jak imię sekretnej choroby. Jedni szukali ratunku w komunizmie, drudzy w nazizmie. Na ruch nazistowski życzliwie patrzyło wielu wybitnych profesorów, sympatyzowali z nim także Heidegger i Elfriede, i to jeszcze zanim Adolf Hitler został kanclerzem. „Trzeba się włączyć” – oświadczył swemu przyjacielowi Karlowi Jaspersowi wczesną wiosną 1933 roku. No i się włączył: został narodowosocjalistycznym rektorem uniwersytetu we Fryburgu, zgłosił akces do NSDAP, słał wiernopoddańcze telegramy do Hitlera i jego sfory. Wygłosił też słynną mowę jako rektor:

Niemieccy studenci, rewolucja narodowosocjalistyczna prowadzi do radykalnego przekształcenia naszego niemieckiego jestestwa. (…) Niech z każdym dniem i godziną umacnia się oddanie przywództwu i jego woli. (…) To nie twierdzenia i «idee» powinny stanowić reguły waszego bycia.

Führer sam, i tylko on, jest obecną i przyszłą rzeczywistością Niemiec i ich prawem.

W ostatniej rozmowie z Jaspersem przed zerwaniem stosunków (z powodu żony Żydówki nie nadawał się on już teraz na przyjaciela) Heidegger utrzymywał, że może Protokoły Mędrców Syjonu to nonsens, ale światowy żydowski spisek jest przecież niezaprzeczalną prawdą. Na pytanie: „Jak człowiek tak niewykształcony jak Hitler rządzić może Niemcami?”, Heidegger odparł: „Wykształcenie jest najzupełniej obojętne. Proszę się przyjrzeć, jak cudowne są jego ręce” (przeł. J. Wolska-Stefanowicz, B. Baran). Bardzo gorliwy w służbie nowej władzy, odesłał na emeryturę swego nauczyciela Edmunda Husserla (Żyd!), oboje z Elfriede zerwali z Husserlami wszelkie stosunki. Bardzo poważnie zastanawiał się też nasz filozof, korespondując na ten temat z gestapo, co zrobić z Hermannem Staudingerem, wybitnym chemikiem, dwadzieścia lat później noblistą – uczony ten bowiem w latach pierwszej wojny światowej (!) był pacyfistą i chciał nawet zmienić obywatelstwo na szwajcarskie, a teraz opowiadał się za nazizmem. Dla Heideggera jasne było, że ktoś tak dwulicowy nie powinien nauczać, nawet wysłanie go na emeryturę to za dużo, najlepiej byłoby go po prostu zwolnić, problem był tylko w tym, jak się go pozbyć bez międzynarodowego rozgłosu. Nie przeszkadzało również Heideggerowi rytualne palenie książek urządzone na jego uniwersytecie – zapewne dlatego, że Heraklit przecież książek nie pisał.

Heidegger tylko przez rok pełnił swoją funkcję rektora, odszedł, gdyż zawiódł się na nazistach. Nie chodziło jednak o brutalność, cynizm, rasizm, czy zbrodnie, jakich się dopuszczali na tysiącach, a niebawem na milionach ludzi. Główną przyczyną rozczarowania filozofa było poczucie niedocenienia przez kręgi przywódcze partii, której wiernym członkiem pozostał aż do 1945 roku. Heidegger inaczej wyobrażał sobie rewolucję, którą Niemcy powinny przeprowadzić (najlepiej pod jego duchowym przywództwem), aby ocalić świat, choćby wbrew niemu samemu. Walka z Żydami była według niego życiową koniecznością, reprezentowali oni bowiem siły nauki, techniki, finansów i analitycznego rozumu.

Przyczyna chwilowego wzrostu potęgi żydostwa leży w tym, że metafizyka Zachodu, zwłaszcza w wydaniu nowożytnym, dostarczyła punktu wyjścia do szerzenia dość pustej racjonalności i zdolności kalkulowania.

Owo próżne rezonerstwo miało zniknąć z powierzchni Ziemi. Przyszłe decyzje i problemy będą w ogóle niedostępne owej rasie. Słowo rasa opatrywał Heidegger cudzysłowem. Nie podzielał przesądów nazistów, nie był bowiem antysemitą rasistowskim, lecz historiozoficznym, wyrozumowanym. Żydzi jako ludzie w zasadzie mu nie przeszkadzali, niektórych nawet lubił, miał w swoim czasie gorący romans z młodziutką Hannah Arendt, która chyba do końca życia nie poznała wszystkich poglądów swego aryjskiego kochanka. Nie chodziło więc o ślepą nienawiść, lecz o racjonalne działanie i historyczną konieczność: Niemcy musiały unicestwić potęgę światowego żydostwa. Dlatego zbrodnie nazizmu nie zrobiły na filozofie żadnego wrażenia, uważał, że ofiary same były sobie winne. Bardzo natomiast był oburzony, kiedy przez kilka lat po wojnie zakazano mu nauczania, a przez kilka miesięcy nie mógł rozporządzać całym swoim domem, gdyż dokwaterowano mu jakichś przedstawicieli francuskich władz okupacyjnych. Wydane niedawno filozoficzne notatniki Heideggera, tzw. Czarne Zeszyty, pokazują, że w odniesieniu do Żydów cała pojęciowa i językowa subtelność autora bierze w łeb: posługuje się on prymitywnymi kliszami myślowymi, jakie moglibyśmy wyczytać w Mein Kampf. Wszystko to przyrządzone w sosie nieprzetłumaczalnych neologizmów robi przygnębiające wrażenie. To porażka kultury europejskiej i trudno o nią winić Platona czy Kartezjusza. Zresztą na długo przed dojściem nazistów do władzy Heidegger bolał nad „zażydzeniem” uniwersytetów niemieckich. Także i po wojnie pewnie nie zauważył, że wraz z Żydami Niemcy straciły większość swego potencjału duchowego – i w tym leży ich prawdziwa klęska, bo przemysł można odbudować, ale nie można sprawić, aby kraj przyciągał swymi ideami i kulturą. Niemcy przestały być krajem, do którego jeździ się myśleć – pod tym względem stały się takie, jak większość bogatej Europy, ani od niej lepsze, ani gorsze. W swoim ostatnim wywiadzie dla „Der Spiegel” w latach sześćdziesiątych XX wieku Heidegger, który nie zdobył się nigdy na żadne wyrazy potępienia dla Shoah, z wielką troską i niepokojem wypowiada się nie o tym, co się stało podczas wojny, lecz o powojennej cywilizacji (amerykanizacja!):

Wszystko funkcjonuje. Niesamowite jest właśnie to, że wszystko funkcjonuje i że to funkcjonowanie powoduje wciąż dalsze funkcjonowanie, i że technika coraz bardziej odrywa ludzi od ziemi i pozbawia ich korzeni. Nie wiem, czy panowie byli przerażeni, oglądając zdjęcia Ziemi wykonane z Księżyca. Ja przynajmniej byłem przerażony. Nie potrzeba wcale bomby atomowej, wykorzenienie ludzkości stało się już faktem. Nasze wzajemne stosunki są czysto techniczne. Ziemia, na której żyjemy, nie jest już Ziemią. (przeł. M. Łukasiewicz)

W latach trzydziestych Martin Heidegger twierdził z wielkim zacietrzewieniem, że w całych Niemczech należałoby zostawić na katedrach dwóch, może trzech filozofów. Gdyby mieli oni iść w ślady Heideggera, to może i jednego byłoby za wiele.

1 komentarz do “Martin Heidegger: wielki filozof i szachrujący Żydzi

Dodaj komentarz