Galileo Galilei odkrywa nowe planety (styczeń 1610 r.)

Miarą odkrycia – w nauce i poza nią – jest zawsze wielkość niespodzianki, jaką sprawiło.

I byłem jak astronom, gdy olśnionym okiem

Nową w swym gospodarstwie planetę dostrzeże;

Albo zuchwały Cortez, kiedy orlim wzrokiem

Dojrzał z dala Pacyfik, a jego rycerze

To na siebie patrzyli w zdumieniu głębokim,

To na widzialne z góry Darienu wybrzeże.

Obu tych porównań użył John Keats, chcąc opisać niezwykłe wrażenie, jakie zrobiła na nim lektura Homera w przekładzie Chapmana. Pisząc na początku XIX wieku, wiedział o odkryciu Urana, a także czterech planetoid, uczeni w piśmie spierają się aż do dziś o stosowność drugiego porównania, bowiem słynny awanturnik, Hernán Cortés, nie miał nic wspólnego z odkryciem Przesmyku Panamskiego. Nie pownniśmy jednak traktować poetów niczym Wikipedii.

Największym naukowym szokiem XVII stulecia było odkrycie nieba teleskopowego: rzeźby powierzchni Księżyca (wedle szkolarzy miała ona być gładka jak szlifowana przez jubilera kula), tysięcy gwiazdek niewidzialnych gołym okiem (po co właściwie Bóg je stworzył?), plam na Słońcu (przecież, uczynione z eteru, powinno być niezmienne i świetliste), a także czterech satelitów Jowisza. Odkrycia te uczyniły w niewiele miesięcy ze starzejącego się profesora uniwersytetu w Padwie, florentyńczyka Galileo Galilei, europejską sławę.

Zdumienie współczesnych było tym większe, że teleskop był pierwszym z serii naukowych instrumentów pozwalających dostrzec rzeczy dotąd ukryte i niewidzialne. Dziś dobrze wiemy, że pełno jest wokół nas rozmaitych rodzajów niewidzialnego promieniowania i że czułe przyrządy mogą rejestrować światło tak słabe, iż niewidoczne dla oka. Świat przedgalileuszowy był taki, jaki jawi się zmysłom: skoro śnieg jest biały, to znaczy, że przysługuje mu taka barwa. Dla nas jest to kwestia odbijania pewnych długości fal i pochłaniania innych. Przedmioty nie są same z siebie białe ani twarde, ani pachnące – wszystko to są reakcje naszych zmysłów na pewne sygnały ze świata zewnętrznego.

W 1609 roku Galileusz dowiedział się o przyrządzie zbudowanym z soczewek i przybliżającym obrazy dalekich przedmiotów. Pierwsze instrumenty tego rodzaju skonstruowali rzemieślnicy w Holandii i wkrótce różni przedsiębiorczy jegomoście krążyli po Europie, starając się sprzedać korzystnie owe wynalazki. Galileusz także potrafił szlifować soczewki, różnił się wszakże od rzemieślników systematycznością podejścia i rozległością horyzontów. Dzięki pierwszej szybko zaczął budować coraz lepsze przyrządy, powiększające dwadzieścia, a nawet trzydzieści razy. Dzięki drugiej znalazł naukowe zastosowanie nowego wynalazku, umiał go też lepiej sprzedać niż owi wędrowni przekupnie. To, że wynalazek nie był jego autorstwa, nie miało tu żadnego znaczenia.

Sprzedał go zresztą dwa razy. Pierwszy raz senatowi Wenecji (do której należał uniwersytet w Padwie). Republika żyjąca z handlu i piractwa była zainteresowana przyrządem z daleka pozwalającym ustalić, jaki okręt zbliża się do nas. Galileusz przeprowadził nawet dla dostojników pokaz działania swego przyrządu z dzwonnicy San Marco. Widzieli przez niego nie tylko Lizza Fusina i Chioggię, ale nawet wieżę i kopuły bazyliki Santa Giustina w Padwie, w Murano zaś – ludzi wchodzących i wychodzących z kościoła San Giacomo. Sukces ten zaowocował listem Galileusza do doży z prośbą o podwyżkę. Otrzymał podwyżkę pensji do 1000 dukatów rocznie i gwarancję dożywotniego zatrudnienia. Jak się zdaje, uczony nie był w pełni zadowolony, może dlatego że władze zastrzegły się, iż dalszych podwyżek już nie będzie. Galileusz zaczął myśleć o powrocie do Florencji i do tego przydały się odkrycia teleskopowe, a przede wszystkim odkrycie księżyców Jowisza. Uczony zaproponował bowiem nazwać je gwiazdami medycejskimi, od nazwiska rodu panującego w jego mieście. Cztery gwiazdy miały odpowiadać czterem braciom. Ewentualnie mogły być nazwane cosmici – od panującego Kosmy Medyceusza. Przyjęta została pierwsza propozycja, uczony otrzymał we Florencji także 1000 dukatów rocznie, ale że dukaty florenckie zawierały siedem lirów, a nie pięć, jak weneckie, była to podwyżka o 40%. Co więcej, uwolnić się miał na zawsze od nauczania. Ceną było przyjęcie roli dworzanina, kogoś w rodzaju szczególnie cenionego błazna.

Rękopis Galileusza znajdujący się w Ann Arbor. U góry znajduje się szkic listu do doży z sierpnia 1609 roku, na dole kartki mamy zapis pierwszych obserwacji księżyców Jowisza w styczniu (gennaio) 1610, a także (w prawym dolnym rogu) szkice układu księżyców z góry.

W liście pisanym 7 stycznia 1610 roku uczony informuje, że planety wyglądają jak małe tarczki, gwiazdy natomiast nie zmieniają swego wyglądu. Ponieważ Jowisz widoczny był już w grudniu, kiedy Galileusz obserwował zmieniający się z nocy na noc, wraz z przesuwaniem cienia, krajobraz Księżyca, więc przypuszcza się, że tej nocy przyrząd Galileusza sprawował się lepiej – on sam pisze, że aby uzyskać ostrzejszy obraz, trzeba obiektyw przysłonić. Soczewki ówczesne były marnej jakości, zresztą gdyby nawet ich powierzchnie były idealnie sferyczne, wady optyczne takie, jak aberracja sferyczna i chromatyczna, ograniczały jakość obrazów. Ograniczenie się do promieni przyosiowych poprawiało sytuację, kosztem wielkości pola widzenia i jasności obrazu.

W tym samym liście uczony odnotowuje pewną osobliwość w pobliżu Jowisza znajdowały się trzy gwiazdki ułożone w jednej linii.

* * O *

(tutaj i poniżej rysunki z książki Galileusza zestawione są ze współczesnymi obliczeniami położeń czterech księżyców wg Jovian Moons Applet)

Nazajutrz sytuacja się zmieniła:

O * * *
Galileusz wywnioskował, że Jowisz przesunął się na wschód (na rysunku na lewo) względem gwiazdek. Było to o tyle dziwne, że powinien w tym okresie poruszać się na zachód. Uczony zapisał nawet, że planeta porusza się w przeciwnym kierunku, „niż przyjmują kalkulatorzy”. Może zdał sobie sprawę, że wyjaśnienie takie raczej jest niemożliwe: widoczne ruchy planet były w ogólnych zarysach prawidłowo opisane przez takich „kalkulatorów”, jak Ptolemusz czy Kopernik, i raczej nie należało tu oczekiwać niespodzianek. Następny wieczór był pochmurny, 10 stycznia natomiast sytuacja przedstawiała się następująco:

* * O
Uczony uznał, że najbardziej na zachód wysunięta gwiazdka została zasłonięta przez tarczę Jowisza. Nazajutrz, 11 stycznia, nadal było widać dwie gwiazdki na wschód od Jowisza:

* * O
Były one teraz bardzo blisko siebie, a bliższa planety była znacznie słabsza od drugiej, podczas gdy w poprzednie wieczory wszystkie trzy miały mniej więcej taką samą jasność. „Wydaje się stąd, że wokół Jowisza są trzy inne gwiazdy błędne, niewidziane przez nikogo aż do tej pory” (gwiazdy błędne, czyli ruchome – było to określenie planet, które przesuwają się na tle gwiazd). Dwa dni później Galileusz zaobserwował cztery gwiazdki obok Jowisza:

* O * * *


Stało się jasne, że odkrył coś naprawdę nowego: cztery planety krążące wokół Jowisza niczym Jowisz i reszta planet wokół Słońca. Postanowił swoje obserwacje jak najprędzej ogłosić drukiem, zdając sobie sprawę, że
odkrycie satelitów przez innych obserwatorów jest tylko kwestią czasu.

Książka, Sidereus Nuncius („Nuncjusz gwiezdny”), ukazała się w marcu, przynosząc Galileuszowi sławę i posadę we Florencji. Oznaczało to także zerwanie z Wenecjanami urażonymi takim traktowaniem. Niektórzy sądzą, że Galileusz zaczął już wtedy myśleć o propagowaniu kopernikanizmu. W każdym razie miniatura Układu Słonecznego: Jowisz i jego księżyce była dla niego silnym argumentem psychologicznym za heliocentryzmem.

Odkrycia teleskopowe mogły zostać dokonane przez każdego, ale to Galileusz potrafił szybko zbudować odpowiednie przyrządy. Jeszcze ważniejsze okazało się jego przygotowanie mentalne: już dawno sądził, że nauka arystotelesowska  nie odpowiada rzeczywistości, teraz dzięki swemu przyrządowi miał nowe i niespodziewane argumenty przeciwko tradycyjnemu obrazowi świata. Potrafił je elokwentnie przedstawić i opisać, patrzenie nie jest prostą i jednoznaczną czynnością. Dostrzegamy zawsze tylko to, do czego jesteśmy jakoś wcześniej przygotowani. Księżyce Jowisza w tym samym praktycznie czasie zaobserwował Simon Marius (proponował je nazwać „Gwiazdami Brandenburskimi” – miał innych patronów). Prawdopodobnie jednak dopiero po książce Galileusza zrozumiał on, co właściwie zobaczył, a mianowicie: księżyce krążące wokół innej planety. Marius nie interpretował swych obserwacji w duchu heliocentrycznym, po prostu uzupełnił tradycyjny ptolemeuszowy obraz świata o cztery nowe obiekty. W tym ujęciu zamiast wybuchu rewolucji mielibyśmy mokry kapiszon.

Newton na plaży, Einstein w bibliotece

Einstein miał w swoim gabinecie w Berlinie trzy portrety: Newtona, Faradaya i Maxwella. Była to, rzec można, historia fizyki w trzech portretach: ojca założyciela nowożytnej fizyki i dwóch uczonych, eksperymentatora i teoretyka, odpowiedzialnych za koncepcję pola elektromagnetycznego. Einstein zbudował na tej podstawie teorię pola grawitacyjnego jako krzywizny czasoprzestrzeni, a resztę życia poświęcił głównie na nieudane próby matematycznego ujednolicenia Maxwellowskiego elektromagnetyzmu z grawitacją – miała to być słynna Einheitliche Feldtheorie: jednolita teoria pola.

Nic dziwnego, że z perspektywy wieków pracę Newtona postrzegał Einstein jako swego rodzaju raj dzieciństwa. Pisał o nim:

Szczęśliwy Newton, szczęśliwe dzieciństwo nauki! Ten, kto znajdzie czas i spokój ducha, by przeczytać tę książkę [Optics], przeżyje jeszcze raz cudowne zdarzenia, których wielki Newton doświadczył w swych młodych latach. Natura była dla niego niczym otwarta księga, której litery odczytywał bez trudności. Koncepcje, których używał, by zredukować materię egzystencji do uporządkowanego ładu, zdawały się samorzutnie wypływać z samego doświadczenia, z pięknych eksperymentów, które ułożył po kolei jak zabawki i opisał z czułą dbałością o szczegóły. W jednej osobie złączył się tu eksperymentator, teoretyk, mechanik, a także, co nie najmniej ważne, artysta w sposobie wykładu.

Niewykluczone, że Einstein natrafił gdzieś na słynny cytat z Newtona:

Nie wiem, kim się wydaję dla świata, ale sam sobie wydawałem się jedynie chłopcem igrającym na brzegu morza, który zabawia się, znajdując od czasu do czasu gładszy kamyk albo muszlę ładniejszą od innych, podczas gdy wielki ocean prawdy leżał nieodkryty przede mną.

Ten obraz dziecka na plaży zupełnie nie pasuje do innych wypowiedzi Newtona. Nie mamy nawet pewności, czy uczony widział  kiedykolwiek morze. Jako dziecko żył od morza daleko, a potem mieszkając w Londynie, niewiele się poruszał i nigdy bez określonego celu. Zabawa na plaży nie mogła się więc odnosić do jego własnych wspomnień, jako stary kawaler nie brał też udziału w życiu wielopokoleniowej rodziny. Wypowiedź tę, pochodzącą ponoć z ostatnich lat życia uczonego, przekazał Andrew Michael Ramsey, który jednak przebywał w tym czasie we Francji, a do Anglii wrócił trzy lata po śmierci Newtona. Mógł ją oczywiście od kogoś usłyszeć i zapisać jako uderzającą, legenda Newtona była już wtedy bardzo żywa, więc z pewnością zwracano uwagę na wszystko, co mogło od niego pochodzić. Nie ma jednak żadnego innego źródła, które by przekazało taką bądź zbliżoną wypowiedź uczonego.

Nie sądzę też, aby Newton skłonny był porównywać swoją pracę do dziecinnej zabawy. Dla nas zabawa taka jest uczeniem się świata, przejawem kreatywności, którą dorośli często tracą z wiekiem, skłonni jesteśmy widzieć w dzieciństwie utracony raj. Inaczej w czasach Newtona, gdy starano się z dzieci uczynić miniaturowych dorosłych i do zachowania dzieci przykładano miary moralne i religijne dorosłego życia. Dzieciństwo służyło właściwie temu, by jak najszybciej z niego wyrosnąć, stając się świadomym i odpowiedzialnym członkiem wspólnoty społecznej i religijnej. Newton był człowiekiem surowo religijnym, purytaninem, który niechętnie patrzył na wszelkie marnowanie czasu i wszystko robił zawsze w jakimś „poważnym” celu. Porównanie do dziecięcej zabawy odbierałoby jego pracy naukowej znaczenie. Podobny obraz dziecka na plaży pojawia się u Johna Miltona, purytańskiego poety, w poemacie Raj odzyskany. Szatan jest w nim umysłem zgłębiającym książkowe mądrości i przeciwstawiony jest mu Jezus, który posiadł tę madrość, która jest najważniejsza. Jezus mówi tam do Szatana m.in.

Kto czyta nieustannie a w swoje czytania
Nie wprowadza rownego lub wyższego zdania
I nie ma DUCHA błądzi kto zaś z DUCHEM czyta
Nie potrzebuje Greka mieć za Erudyta
Słuchacz Pogańskich Nauk bez pomocy DUCHA
Musi grążnąć w ciemnościach choć Doktorów słucha
Niepewny zawsze traci prac swoich pożytki
Głęboko biegły w książkach a sam w sobie płytki
Dowcip otruty jadem lub niedowarzony
Co fraszki lub świecidła zbiera z każdey strony
Warte gębki on je ma za godne Krytyki
Jak dziecko zbierające na piaskach krzemyki.

[przeł. Jacek Przybylski, Kraków 1792]

Książkowe mądrości warte są gąbki – tzn. dziś byśmy powiedzieli warte są wciśnięcia klawisza Delete (na tabliczkach do pisania stosowano gąbkę do ścierania treści, stąd tabula rasa – czysta tabliczka u Johna Locke’a, współczesnego Newtonowi). Nie wiemy, czy Newton czytał Miltona, mógł go przeglądać z powodu bliskości religijnej, choć wiemy, że uczony za poezją nie przepadał, a może lepiej powiedzieć: nie miał do poezji słuchu i wyobraźni. Isaac Newton nie lubił metafor, starał się przekształcić symbole w jakieś konkrety, jak u czytanych przez siebie alchemików. Użycie takiego miltonowskiego porównania byłoby oznaką dystansu starego uczonego wobec zajęć swej młodości i wieku średniego, psychologicznie wydaje się jednak niewiarygodne.

Swe zajęcia traktował Newton raczej jako obcowanie ze Stwórcą niż igraszkę. W tym punkcie spotykał się z Einsteinem, którego stosunek do religii instytucjonalnych był niezbyt przychylny, choć nie uważał się także za ateistę. W roku 1929 na pytanie „Czy wierzy pan w Boga?” odpowiedział:

Nie jestem w każdym razie ateistą. Ale to kwestia nie na nasz ograniczony rozum. Jesteśmy w sytuacji małego dziecka, które znalazło się w olbrzymiej bibliotece wypełnionej książkami w wielu językach. Dziecko wie, że ktoś je musiał napisać. Ale nie wie, jak, i nie zna języków, w których zostały spisane. Przeczuwa, że wszystkie te tomy ustawiono w jakimś porządku, ale nie ma pojęcia, w jakim. Taka też jest moim zdaniem sytuacja nawet najinteligentniejszych ludzi w obliczu Boga. Widzimy cudownie urządzony wszechświat, działający wedle pewnych zasad – tyle że bardzo słabo rozumiemy te zasady. (przeł. J. Skowroński)

Także ten obraz dziecka w niezrozumiałej bibliotece pochodzi tylko z jednego niezbyt wiarygodnego źródła. Jest nim występujący w roli dziennikarza George Sylvester Viereck, który przeprowadził wywiady z wieloma sławnymi ludźmi, np. z Freudem i Hitlerem. Viereck [„Czworokąt”] – nazwisko jak najbardziej odpowiednie dla kogoś, kto rozmawia z odkrywcą geometrycznej natury grawitacji, był nieślubnym wnukiem cesarza Wilhelma II i choć wychowywał się w Stanach Zjednoczonych czuł zawsze słabość do niemieckiego militaryzmu, co zaowocowało nawet kilkuletnią odsiadką w amerykańskim więzieniu.